Moja córka nigdy nie chciała mieć dzieci. Teraz prosi mnie o pomoc, a ja nie wiem, czy jestem w stanie jej ją dać…
— Mamo, nie dam rady sama — głos mojej córki drżał, gdy po raz pierwszy od lat zobaczyłam ją taką bezbronną. Stała w progu mojego mieszkania, z oczami czerwonymi od płaczu i niemowlęciem w ramionach. Nikolina, moja jedyna córka, ta sama, która przez całe życie powtarzała: „Dzieci? Nigdy! To nie dla mnie.”
W tamtej chwili czas się zatrzymał. Przypomniałam sobie wszystkie nasze rozmowy, jej buntownicze spojrzenia, kiedy próbowałam delikatnie wspomnieć o wnukach. „Nie chcę być jak ty, mamo. Chcę żyć po swojemu.” Akceptowałam to, choć w głębi serca czułam ukłucie żalu. Ale teraz…
— Mamo, proszę… — powtórzyła cicho, a ja zobaczyłam w jej oczach strach i rozpacz.
Wpuściłam ją do środka. Mały Staś spał spokojnie w nosidełku, zupełnie nieświadomy burzy, która przetaczała się przez nasze życie. Nikolina usiadła na kanapie i zaczęła opowiadać. O tym, jak ojciec dziecka zniknął zaraz po narodzinach. O tym, jak jej przyjaciele nagle przestali odbierać telefony. O tym, jak samotność potrafi paraliżować.
— Nie wiem, co robić — wyszeptała. — Nie umiem być matką. Nie chcę być matką…
Słuchałam jej słów z ciężkim sercem. Przecież ja też kiedyś się bałam. Kiedy Nikolina przyszła na świat, miałam zaledwie dwadzieścia dwa lata i zero pojęcia o macierzyństwie. Moja mama była wtedy daleko, a ojciec… Cóż, nigdy nie był obecny. Wszystkiego uczyłam się sama — na błędach i łzach.
— Może powinnam oddać go do adopcji? — zapytała nagle Nikolina. — Może ktoś inny będzie lepszy…
Zamarłam. To pytanie rozdarło mnie na pół. Z jednej strony rozumiałam jej lęk i bezradność. Z drugiej — wiedziałam, jak bardzo takie decyzje potrafią ciążyć przez całe życie.
— Kochanie… — zaczęłam ostrożnie. — To twoja decyzja. Ale pamiętaj, że nie musisz być sama.
Nikolina spojrzała na mnie z nadzieją i rozpaczą jednocześnie.
Przez kolejne dni mieszkałyśmy razem. Pomagałam jej przy Stasiu: przewijałam, karmiłam, tuliłam do snu. Nikolina patrzyła na mnie z mieszaniną wdzięczności i wstydu.
— Jak ty to robiłaś? — zapytała pewnego wieczoru. — Jak dawałaś sobie radę beze mnie?
Uśmiechnęłam się smutno.
— Nie dawałam sobie rady. Często płakałam po nocach. Ale miałam ciebie i wiedziałam, że muszę być silna.
Nikolina milczała długo.
— Ja nie jestem silna — powiedziała w końcu.
— Jesteś — odpowiedziałam stanowczo. — Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Z czasem zaczęłyśmy się docierać. Nikolina coraz częściej brała Stasia na ręce, coraz pewniej go karmiła, coraz rzadziej płakała z bezsilności. Ale widziałam, że walczy ze sobą każdego dnia.
Pewnego popołudnia przyszła do nas moja siostra Basia.
— No i co teraz? — zapytała bez ogródek. — Zamierzasz wychowywać wnuka za córkę?
Poczułam ukłucie złości.
— To nie tak… Pomagam tylko tyle, ile mogę.
Basia spojrzała na mnie z politowaniem.
— Uważaj, żebyś nie zatraciła siebie w tym wszystkim.
Te słowa wracały do mnie nocami jak echo. Czy naprawdę byłam gotowa poświęcić wszystko dla córki i wnuka? Czy to była moja rola? A może powinnam pozwolić Nikolinie dorosnąć do swojej decyzji?
Tymczasem Nikolina zaczęła szukać pracy. Chciała wrócić do normalności, choć wiedziała, że nic już nie będzie takie samo.
— Mamo… a jeśli ja naprawdę nie dam rady? Jeśli go skrzywdzę?
Przytuliłam ją mocno.
— Każda matka się tego boi. Ale miłość to nie jest coś, co przychodzi od razu. Czasem trzeba ją wypracować.
Nikolina patrzyła na Stasia z mieszaniną lęku i fascynacji.
— On jest taki malutki… taki bezbronny…
— Ty też kiedyś byłaś taka — uśmiechnęłam się przez łzy.
Minęły tygodnie. Nikolina powoli odnajdywała się w nowej roli, choć wciąż miała chwile zwątpienia. Ja też byłam zmęczona — fizycznie i psychicznie. Czułam się rozdarta między chęcią pomocy a potrzebą zadbania o siebie.
Pewnego dnia Nikolina przyszła do mnie z listem adopcyjnym w ręku.
— Mamo… ja naprawdę nie wiem…
Usiadłyśmy razem przy stole. Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
— To twoje życie — powiedziałam cicho. — Ale cokolwiek postanowisz, będę przy tobie.
Nikolina rozpłakała się jak dziecko. Przytuliłam ją mocno i poczułam ciężar odpowiedzialności za dwie osoby naraz.
Dziś Staś ma już trzy miesiące. Nikolina została z nim — przynajmniej na razie. Każdego dnia uczymy się siebie na nowo: ona macierzyństwa, ja bycia matką dorosłej córki i babcią jednocześnie.
Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy można być dobrą matką dla kogoś, kto sam nie chce być matką?
A może miłość to właśnie ciągłe przekraczanie własnych granic?
Czy wy też czasem czujecie się zagubieni w swoich rodzinnych rolach? Jak daleko można się posunąć dla tych, których kochamy?