Nikt nie może odebrać mi godności: Historia Magdy z Łodzi, która musiała wybrać między rodziną a własnym szczęściem

— Magda, nie wracaj tu więcej! — głos mamy odbijał się echem po klatce schodowej. Stałam z walizką w ręku, z oczami pełnymi łez, a serce waliło mi jak oszalałe. — Jeśli wybierasz tego nieudacznika zamiast własnej rodziny, to dla nas już nie istniejesz!

Nieudacznik. Tak mama mówiła o Piotrku. O chłopaku, którego pokochałam całym sercem, choć nie miał nic poza marzeniami i gitarą. Ale dla mnie był wszystkim. To on pierwszy powiedział mi, że jestem piękna, nawet gdy miałam tłuste włosy i podkrążone oczy po nocnej zmianie w Biedronce.

Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Skończyłam technikum ekonomiczne, ale pracy w zawodzie nie było. Tata powtarzał: — Magda, musisz mieć ambicje! Nie możesz całe życie wykładać towaru na półki! — Ale ja czułam się tam bezpieczna. Przynajmniej miałam na czynsz i mogłam kupić sobie kawę w Żabce.

Piotrek był inny niż wszyscy chłopcy z osiedla. Nie pił taniego piwa pod blokiem, nie wyśmiewał moich marzeń o podróżach. Miał plan: chciał założyć zespół i grać na weselach. Śmiali się z niego wszyscy — nawet moja młodsza siostra, Kasia.

— Magda, on cię tylko wykorzystuje! — mówiła mi kiedyś przez telefon. — Zobaczysz, zostaniesz z nim pod mostem!

Ale ja wierzyłam w naszą miłość. Wierzyłam do dnia, w którym mama znalazła w mojej torebce test ciążowy. Pozytywny.

Wtedy zaczęło się piekło. Tata przestał się do mnie odzywać. Mama płakała po nocach i powtarzała: — Zmarnowałaś sobie życie! Mogłaś być kimś! A teraz co? Będziesz matką samotnie wychowującą dziecko jak ta Kowalska z trzeciego piętra?

Nie chciałam być jak pani Kowalska. Ale nie chciałam też oddać dziecka do adopcji, jak sugerowała babcia. — Lepiej oddaj, dziecko. Ty jeszcze młoda jesteś, ułożysz sobie życie… — mówiła cicho, głaszcząc mnie po głowie.

Piotrek próbował być wsparciem. Przynosił mi kanapki do pracy, grał mi na gitarze kołysanki na dobranoc. Ale sam ledwo wiązał koniec z końcem. Jego rodzice mieszkali w małym mieszkaniu na Bałutach i ledwo starczało im na rachunki.

W końcu podjęliśmy decyzję: wynajmiemy pokój u znajomego Piotrka. Było ciasno, śmierdziało wilgocią i starym dywanem, ale mieliśmy siebie.

Pamiętam pierwszy wieczór w nowym miejscu. Siedzieliśmy na materacu, trzymając się za ręce. — Damy radę? — zapytałam cicho.

Piotrek pocałował mnie w czoło. — Damy radę. Zawsze damy radę.

Ale życie szybko zweryfikowało nasze plany. Piotrek stracił pracę na budowie po tym, jak złamał nogę. Ja musiałam rzucić Biedronkę w szóstym miesiącu ciąży — lekarz powiedział, że grozi mi przedwczesny poród.

Zostały nam tylko zasiłki i pomoc społeczna. Czułam się upokorzona stojąc w kolejce po paczkę żywnościową od Caritasu. Widziałam znajome twarze z osiedla — wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem.

— Magda, co ty tu robisz? — zapytała sąsiadka spod czwórki.

— Życie… — odpowiedziałam tylko i odwróciłam wzrok.

Kiedy urodziła się Zosia, wszystko się zmieniło. Patrzyłam na jej maleńkie rączki i wiedziałam, że muszę być silna. Dla niej.

Ale Piotrek coraz częściej wychodził wieczorami „na próbę”. Wracał późno, czasem czuć było od niego alkohol. Kłóciliśmy się coraz częściej.

— Magda, ja też mam swoje marzenia! Nie mogę całe życie siedzieć w tym syfie! — krzyczał pewnego wieczoru.

— A ja? Ja nie mam marzeń? Myślisz, że chciałam tak żyć? — odpowiedziałam przez łzy.

Pewnej nocy nie wrócił wcale. Zadzwonił rano:

— Muszę odpocząć. Nie dzwoń do mnie przez jakiś czas.

Zostałam sama z dzieckiem i pustką w sercu. Próbowałam dzwonić do mamy, ale nie odbierała telefonu. Kasia napisała tylko SMS-a: „Sama tego chciałaś”.

Przez kilka tygodni żyłam jak automat: przewijałam Zosię, gotowałam kaszkę, płakałam po nocach do poduszki. Czułam się nikim.

Aż pewnego dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami. I wtedy coś we mnie pękło.

Nie pozwolę nikomu odebrać mi godności.

Zaczęłam szukać pracy przez internet. Pisałam CV nocami, kiedy Zosia spała. Wysłałam dziesiątki maili — bez odpowiedzi. W końcu zadzwoniła pani z małego biura rachunkowego na Retkini:

— Może pani przyjść jutro na rozmowę?

Po raz pierwszy od miesięcy poczułam nadzieję.

Dostałam pracę jako pomoc biurowa za najniższą krajową. Ale to był mój pierwszy krok do wolności.

Z czasem zaczęłam odzyskiwać siebie. Zapisałam się na kurs księgowości online. Poznałam kilka innych samotnych matek — wspierałyśmy się nawzajem.

Piotrek wrócił po pół roku z podkulonym ogonem.

— Przepraszam… Zawaliłem wszystko… — szeptał ze łzami w oczach.

Nie potrafiłam mu wybaczyć od razu. Ale pozwoliłam mu widywać Zosię.

Mama zadzwoniła dopiero po dwóch latach:

— Magda… Może przyjedziecie na Wigilię?

Nie odpowiedziałam od razu. Musiałam najpierw wybaczyć sobie.

Dziś wiem jedno: nikt nie może odebrać mi godności, jeśli sama na to nie pozwolę.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musiałam przejść przez tyle bólu, żeby nauczyć się kochać siebie? A Wy? Czy też musieliście kiedyś wybierać między rodziną a własnym szczęściem?