Obiad na kredyt: Jak Jozek nauczył mnie, że zaufanie ma swoją cenę
– Słuchaj, Tomek, możesz mi dzisiaj pożyczyć na obiad? – głos Jozka zabrzmiał niepewnie, gdy staliśmy w kolejce do kantyny. Spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem. Zawsze był duszą towarzystwa, żartownisiem, który potrafił rozładować każdą napiętą sytuację. – Jasne, nie ma sprawy – odpowiedziałem bez wahania, wyciągając portfel. Pracowaliśmy razem już piąty rok w tej samej hali produkcyjnej w Żywcu. Zawsze powtarzałem sobie, że kolektyw to druga rodzina – pomagamy sobie, bo przecież spędzamy tu pół życia.
Nie spodziewałem się wtedy, że ta drobna przysługa stanie się początkiem czegoś znacznie większego. Jozek podziękował, stuknął mnie w ramię i obiecał oddać przy najbliższej okazji. Minął tydzień. Potem drugi. Przypadkiem usłyszałem, jak opowiadał innym o nowej kurtce dla syna i planach na weekendowy wyjazd do Zakopanego. O oddaniu pieniędzy ani słowa.
Z początku machnąłem ręką – przecież to tylko dwadzieścia złotych. Ale potem sytuacja zaczęła się powtarzać. – Tomek, ratuj, zapomniałem portfela… – Tomek, masz może drobne? Oddam ci jutro…
Z każdym kolejnym razem czułem coraz większy dyskomfort. W pracy zaczęły krążyć plotki. – Ty to masz gest, Tomek – rzucił raz Andrzej z drugiej zmiany. – Może i mnie postawisz obiad?
Zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem po prostu naiwny. Przecież każdy ma swoje problemy, ale czy to znaczy, że mam być sponsorem całej hali? Wieczorami wracałem do domu zmęczony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Żona patrzyła na mnie z troską. – Coś się stało? – pytała. – Znowu Jozek? – Westchnąłem tylko i wzruszyłem ramionami.
Pewnego dnia zebrałem się na odwagę i podszedłem do Jozka podczas przerwy. – Słuchaj, Jozek… Wiesz, te obiady… Mógłbyś mi oddać chociaż część? – Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. – Oj Tomek, nie bądź taki drobiazgowy! Przecież to tylko parę złotych. Oddam ci, jak dostanę premię.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułem się wykorzystany i upokorzony. Przecież nie chodziło o pieniądze, tylko o szacunek i uczciwość. Zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. Atmosfera w pracy zgęstniała jak zupa grochowa w stołówce po weekendzie.
– Tomek, co ty taki spięty ostatnio? – zagadnął mnie kierownik podczas kontroli stanowiska. – Wszystko w porządku? – Chciałem odpowiedzieć, że tak, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
W domu żona próbowała mnie pocieszyć. – Może po prostu powiedz mu wprost, że nie chcesz już mu pożyczać? – Ale jak to zrobić bez wywoływania awantury? Przecież wszyscy patrzą…
W końcu nadszedł dzień wypłaty. Jozek podszedł do mnie z szerokim uśmiechem i wręczył mi dwadzieścia złotych. – No widzisz? Mówiłem, że oddam! – Ale ja już nie potrafiłem się cieszyć. Coś się zmieniło. Zaufanie zostało nadszarpnięte.
Od tamtej pory zacząłem inaczej patrzeć na ludzi w pracy. Przestałem być tym „dobrym Tomkiem”, który zawsze wszystkim pomaga. Zacząłem stawiać granice i dbać o siebie. Niektórzy uznali mnie za egoistę, inni zaczęli mnie szanować.
Najbardziej zabolało mnie jednak to, że Jozek przestał ze mną rozmawiać jak dawniej. Nasza przyjaźń rozpadła się przez coś tak błahego jak obiad na kredyt.
Czasem zastanawiam się wieczorami: czy warto było być tym naiwnym dobrym kolegą? Czy można ufać ludziom bezgranicznie? A może każdy z nas powinien pilnować własnych granic i nie pozwalać się wykorzystywać?
Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak poradziliście sobie z rozczarowaniem wobec kogoś bliskiego?