„Rzuć tę pracę, jeśli mnie kochasz” – historia kobiety, która musiała wybrać między sobą a rodziną

– Marta, musisz wybrać. Albo ja i nasza rodzina, albo ta twoja praca. – Głos Pawła drżał, a jego oczy były pełne żalu i gniewu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już kawą, i czułam, jak świat wali mi się na głowę.

Nie tak wyobrażałam sobie nasze życie. Z Pawłem znamy się od liceum – był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. Po maturze on poszedł na politechnikę, ja na filologię polską. Zawsze był ambitny, ale to ja szybciej znalazłam dobrą pracę. Najpierw w wydawnictwie, potem awansowałam na redaktorkę naczelną. Praca była moją pasją – kochałam książki, ludzi, ten świat. Paweł przez długi czas szukał swojego miejsca. Pracował w różnych firmach, ale nigdy nie czuł się spełniony.

Kiedy urodziła się nasza córka, Zosia, miałam 28 lat. Było ciężko – nieprzespane noce, kolki, zmęczenie. Ale wróciłam do pracy po roku. Paweł został wtedy na urlopie tacierzyńskim. Wydawało mi się, że wszystko układa się dobrze – dzielimy obowiązki, wspieramy się. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak.

– Ty nawet nie wiesz, co to znaczy być zmęczonym – rzucił kiedyś Paweł, gdy wróciłam po dwunastu godzinach w redakcji.

– Przecież też pracujesz – odpowiedziałam spokojnie.

– Ale to ty zarabiasz więcej! Ty jesteś tą ważną! Ja… ja czuję się nikim! – wykrzyczał i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zaczęłam wtedy zauważać drobne zmiany. Paweł coraz częściej był rozdrażniony, unikał rozmów o pracy. Wieczorami siedział przy komputerze, grając w gry lub przeglądając fora internetowe. Ja wracałam późno, często z laptopem pod pachą. Zosia rosła jak na drożdżach – była bystra i wrażliwa, ale coraz częściej pytała: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?”

Pewnego wieczoru usiadłam obok Pawła na kanapie.

– Co się z nami dzieje? – zapytałam cicho.

– Ty już mnie nie potrzebujesz – odpowiedział bez patrzenia na mnie.

– To nieprawda! Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek!

– Nie wierzę ci. Jesteś silna, niezależna… Ja czuję się przy tobie jak chłopiec, nie mężczyzna.

Zaczęliśmy chodzić do terapeuty. Przez kilka miesięcy rozmawialiśmy o naszych lękach i oczekiwaniach. Paweł mówił otwarcie o tym, że czuje się gorszy, że presja społeczna go przytłacza. Ja próbowałam tłumaczyć, że praca to dla mnie coś więcej niż pieniądze – to moja tożsamość.

Ale presja rosła. Moja mama powtarzała: „Daj mu poczuć się głową rodziny”. Teściowa szeptała: „Kobieta powinna być w domu”. Nawet koleżanki z pracy pytały: „Jak ty to ogarniasz? Nie boisz się, że mąż odejdzie?”

Wszystko pękło pewnego sobotniego poranka. Siedzieliśmy przy stole, Zosia rysowała kredkami.

– Marta – zaczął Paweł poważnym tonem – jeśli mnie kochasz i chcesz ratować naszą rodzinę… rzuć tę pracę.

Zamarłam. Zosia spojrzała na mnie wielkimi oczami.

– Ale dlaczego? – zapytałam drżącym głosem.

– Bo nie czuję się przy tobie mężczyzną! Boję się, że cię stracę… że stracimy siebie nawzajem. Proszę cię…

Wyszłam wtedy z domu. Przeszłam kilka kilometrów po parku, płacząc jak dziecko. Czułam się rozdarta – między sobą a rodziną, między marzeniami a oczekiwaniami innych.

Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów. W pracy udawałam twardą, ale w środku byłam wrakiem człowieka. Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – była zamknięta w sobie, smutna.

Pewnej nocy usiadłam przy jej łóżku.

– Mamusiu… czy ty odejdziesz? – zapytała cicho.

– Nigdy cię nie zostawię – obiecałam i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

W końcu podjęłam decyzję – poprosiłam w pracy o urlop bezpłatny na trzy miesiące. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę chodzi tylko o moją pracę… czy może o coś więcej.

Pierwsze tygodnie były trudne. Paweł wydawał się szczęśliwszy, spędzaliśmy więcej czasu razem. Ale szybko okazało się, że problem nie zniknął. Paweł zaczął narzekać na brak pieniędzy, na nudę w domu. Zosia była zagubiona – nie rozumiała zmian.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.

– Marta… przepraszam cię. Myślałem, że jak rzucisz pracę, wszystko będzie dobrze. Ale widzę teraz, że to nie o to chodziło… Ja muszę coś zmienić w sobie.

Objęłam go mocno i płakaliśmy razem długo.

Dziś wiem jedno: nie można budować szczęścia na rezygnacji z siebie. Wróciłam do pracy na pół etatu i razem z Pawłem chodzimy na terapię małżeńską. Zosia znów się uśmiecha.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodziną? Czy można być szczęśliwą żoną i spełnioną kobietą jednocześnie? Co Wy o tym myślicie?