„Spakuj się i wprowadzaj”: Jak moja teściowa próbowała przejąć kontrolę nad moim życiem, gdy dowiedziała się o ciąży

– Spakuj się i wprowadzaj do nas, nie będziesz sama w tym stanie! – głos pani Haliny rozbrzmiał w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałam wtedy w kuchni, z telefonem przy uchu, a moje dłonie drżały tak mocno, że ledwo utrzymałam kubek z herbatą. To był dzień, w którym dowiedziała się, że jestem w ciąży z Pawłem. Dzień, który miał być jednym z najszczęśliwszych w moim życiu, zamienił się w początek rodzinnej burzy.

Poznałam Pawła zupełnie przypadkiem, podczas rutynowej wizyty w przychodni na osiedlu. Siedziałam w poczekalni, przeglądając stare czasopismo, kiedy obok mnie usiadł wysoki brunet o ciepłym spojrzeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o absurdalnie długich kolejkach i zanim się obejrzałam, wymieniliśmy się numerami. Nasza relacja rozwijała się szybko – wspólne spacery po parku Skaryszewskim, wieczory z planszówkami u niego w mieszkaniu na Pradze, pierwsze wyjazdy nad jezioro. Paweł był czuły, troskliwy i miał to coś, co sprawiało, że czułam się bezpieczna.

Kiedy dwa miesiące po ślubie zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, byłam szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Paweł przytulił mnie mocno i powiedział: – Damy radę, kochanie. Ale już wtedy wiedziałam, że jego matka będzie miała na ten temat swoje zdanie.

Pani Halina była kobietą silną i apodyktyczną. Wychowała Pawła samotnie po śmierci męża i nigdy nie pogodziła się z myślą, że jej syn może mieć własne życie. Od początku naszej znajomości dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej jedynaka. – A ty to skąd jesteś? – zapytała mnie przy pierwszym spotkaniu, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. – Z Ursynowa? No tak…

Kiedy zadzwoniła tamtego dnia i usłyszałam jej rozkazujący ton, poczułam się jak dziecko. – Nie będziesz sama w tym stanie! – powtórzyła. – Paweł musi pracować, a ja wiem najlepiej, co jest dobre dla kobiety w ciąży. Spakuj się i wprowadzaj do nas na Ochotę.

Oparłam się o blat kuchenny i próbowałam zebrać myśli. – Pani Halino… bardzo doceniam troskę, ale wolę zostać u siebie. Paweł jest ze mną, damy sobie radę.

– Nie bądź uparta! – przerwała mi ostro. – Ja też byłam w ciąży, wiem jak to jest! Ty nawet nie umiesz gotować rosołu! Co ty zjesz? Kanapki?

Po tej rozmowie długo płakałam. Paweł próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że jest rozdarty między mną a matką. – Kochanie… ona po prostu się martwi – tłumaczył cicho. – Może na jakiś czas…

– Nie! – przerwałam mu stanowczo. – To nasze życie. Nie pozwolę jej decydować za nas.

Od tego dnia pani Halina zaczęła dzwonić codziennie. Najpierw pytała o zdrowie, potem coraz bardziej narzucała swoje rady: co mam jeść, jak spać, jakich lekarzy odwiedzać. Zaczęła też przychodzić bez zapowiedzi – raz złapała mnie na korytarzu w piżamie i skomentowała: – Tak wyglądasz cały dzień? Pawłowi to nie przeszkadza?

Z czasem jej obecność stała się nie do zniesienia. Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęły się kłótnie z Pawłem. On nie potrafił postawić matce granic, a ja coraz częściej zamykałam się w łazience i płakałam po cichu.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. – Paweł… musisz coś zrobić – powiedziałam drżącym głosem. – Ja nie dam rady tak żyć. Ona mnie niszczy.

Spojrzał na mnie bezradnie. – Ale ona jest sama… Tata nie żyje… Ja jestem jej wszystkim.

– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też jestem twoją rodziną.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam łzy w jego oczach.

Następnego dnia Paweł pojechał do matki porozmawiać. Wrócił późno, zmęczony i przygnębiony.

– Powiedziałem jej jasno: to nasze życie i musi to uszanować – oznajmił. – Była wściekła… powiedziała, że ją porzucam dla ciebie.

Przez kolejne tygodnie pani Halina przestała się odzywać. Myślałam, że to koniec problemów, ale wtedy zaczęły się plotki w rodzinie Pawła: że jestem niewdzięczna, że odciągam syna od matki, że pewnie nawet nie umiem ugotować obiadu…

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko pod Lublinem i mogła tylko wspierać mnie przez telefon.

W ósmym miesiącu ciąży trafiłam do szpitala z powodu wysokiego ciśnienia. Paweł był przy mnie cały czas, ale pani Halina pojawiła się nagle na oddziale z reklamówką pełną domowych obiadów i zaczęła rozstawiać wszystkich po kątach.

– Ja tu zostaję na noc! – oznajmiła pielęgniarce.

– Przykro mi, ale tylko ojciec dziecka może zostać – odpowiedziała spokojnie pielęgniarka.

Pani Halina spojrzała na mnie z wyrzutem:
– To twoja sprawka! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo!

Po porodzie sytuacja tylko się zaostrzyła. Teściowa próbowała przejąć opiekę nad wnuczką: decydowała o wszystkim – od karmienia po wybór ubranek.

Pewnego dnia nie wytrzymałam:
– Pani Halino! To moje dziecko! Proszę uszanować moje decyzje!

Wybuchła awantura na cały blok. Paweł stanął po mojej stronie dopiero wtedy, gdy zobaczył mnie zapłakaną z dzieckiem na rękach.

Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Nasze relacje z panią Haliną są poprawne, ale chłodne. Paweł nauczył się stawiać granice, ja nauczyłam się walczyć o siebie.

Czasem patrzę na moją córkę i zastanawiam się: czy kiedyś będę taką teściową? Czy uda mi się nie powielać błędów pani Haliny?

Czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, że aż chce się go zatrzymać tylko dla siebie? A może prawdziwa miłość to właśnie umiejętność puszczenia wolno?