Sprawiedliwość dla Zofii: historia, która zaczęła się od zdrady

— Dlaczego mu na to pozwalasz, Zosiu? Nie jesteś jego własnością! Jesteś silna, możesz się uwolnić — szeptała Hania, zwinięta w kłębek na mojej kanapie. W jej oczach widziałam strach i współczucie, ale też gniew. Z ciężkim westchnieniem spojrzałam na nią, czując jak w gardle rośnie mi gula. — To mój ojciec. Ma papier z podpisem i pieczęcią, gdzie czarno na białym stoi: „niepoczytalna”.

W tej chwili poczułam się jakby ktoś zamknął mnie w klatce bez klucza. Przez okno sączyło się blade światło listopadowego popołudnia, a ja miałam wrażenie, że powietrze gęstnieje z każdą sekundą. Hania milczała przez chwilę, po czym podniosła głos: — Ale przecież to nieprawda! Przecież widzę, jak walczysz każdego dnia. On cię niszczy, Zosiu. Musisz coś zrobić.

Odwróciłam wzrok. W głowie dudniły mi słowa sprzed lat: „Zosia jest chora. Zosia nie wie, co robi.” Ojciec powtarzał to wszystkim — lekarzom, sąsiadom, nawet mojej matce, zanim odeszła. Byłam wtedy nastolatką, a świat wydawał się prosty: szkoła, przyjaźnie, marzenia o studiach w Krakowie. Wszystko runęło w jeden wieczór, kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam matkę płaczącą w kuchni. Ojciec stał nad nią z dokumentami w ręku.

— Podpisz to, Marysiu. Tak będzie lepiej dla wszystkich — mówił zimno.

Matka spojrzała na mnie z rozpaczą. — Co się dzieje? — zapytałam.

— Twój ojciec chce mnie zmusić do podpisania papierów o twojej niepoczytalności — wyszeptała.

Nie rozumiałam wtedy, jak bardzo zmieni się moje życie. Ojciec był szanowanym lekarzem w naszym miasteczku pod Lublinem. Ludzie wierzyli mu bez zastrzeżeń. Kiedy zaczęły się moje ataki paniki po śmierci babci, wykorzystał to przeciwko mnie. Przekonał wszystkich, że jestem zagrożeniem dla siebie i innych.

Przez lata żyłam pod jego kontrolą. Nie mogłam wyjechać na studia, nie mogłam pracować bez jego zgody. Każdy mój krok był śledzony — telefon, internet, nawet listy od Hani czy kuzynki z Warszawy były czytane przez ojca. Matka próbowała mnie chronić, ale była zbyt słaba. Umarła dwa lata temu na raka piersi. Od tamtej pory zostałam sama z ojcem.

Zdrada przyszła niespodziewanie. Myślałam, że kuzynka Ania mi pomoże — obiecywała wsparcie, mówiła o prawnikach i psychologach. Ale kiedy przyszło co do czego, wycofała się. — Nie mogę ryzykować pracy przez twoje sprawy rodzinne — powiedziała przez telefon. Poczułam wtedy, jakby ktoś wyrwał mi serce.

Hania była jedyną osobą, która została przy mnie. Przychodziła wieczorami, przynosiła jedzenie i książki. Czasem płakałyśmy razem nad moim losem, czasem śmiałyśmy się z głupich żartów z internetu. Ale wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam.

Pewnego dnia ojciec wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zastał mnie z Hanią przy stole.

— Co tu się dzieje? — zapytał lodowatym tonem.

— Rozmawiamy — odpowiedziałam spokojnie.

— Nie życzę sobie obcych ludzi w moim domu bez mojej zgody! — krzyknął.

Hania zerwała się z miejsca. — To nie jest tylko twój dom! Zosia ma prawo do życia!

Ojciec spojrzał na nią z pogardą. — Ty nic nie rozumiesz, dziewczyno. Zosia jest chora. Muszę ją chronić przed samą sobą.

Po tej scenie Hania zaczęła namawiać mnie do działania. — Musisz iść do sądu! Musisz walczyć o siebie! — powtarzała.

Bałam się. Bałam się wszystkiego: ojca, ludzi w miasteczku, opinii sąsiadów. Bałam się też tego, że może rzeczywiście jestem chora i nie dam sobie rady sama.

Ale pewnej nocy coś we mnie pękło. Siedziałam na łóżku i patrzyłam na stare zdjęcia z dzieciństwa: uśmiechnięta Zosia na rowerze, Zosia z mamą na wakacjach nad Bałtykiem… Gdzie podziała się ta dziewczynka? Czy naprawdę zasłużyłam na taki los?

Następnego dnia poszłam do urzędu miasta i poprosiłam o rozmowę z prawnikiem społecznym. Drżały mi ręce, serce waliło jak oszalałe. Opowiedziałam wszystko: o papierach ojca, o kontroli, o tym jak zamknął mnie w domu po śmierci mamy.

Prawnik spojrzał na mnie uważnie. — To poważna sprawa, pani Zofio. Ale jeśli jest pani gotowa walczyć, możemy spróbować unieważnić te dokumenty.

Wróciłam do domu z nadzieją i strachem jednocześnie. Ojciec zauważył zmianę we mnie niemal od razu.

— Gdzie byłaś? — zapytał podejrzliwie.

— Załatwiałam swoje sprawy — odpowiedziałam cicho.

W jego oczach pojawił się cień paniki. Wiedział, że coś się zmienia.

Rozpoczęła się długa walka: wizyty u psychologów, badania lekarskie, rozmowy z prawnikami i urzędnikami. Ojciec próbował wszystkiego: szantażu emocjonalnego, gróźb, nawet przekupywania świadków.

Najgorszy był dzień rozprawy sądowej. Siedziałam naprzeciwko niego w sali pełnej ludzi. Patrzył na mnie zimno i obco — jakbyśmy nigdy nie byli rodziną.

Sędzia zadawał pytania: — Czy czuje się pani zagrożona przez ojca? Czy była pani zmuszana do czegokolwiek?

Odpowiadałam szczerze, choć głos mi drżał:
— Tak… Bałam się go przez całe życie.

Po rozprawie wróciłam do pustego mieszkania Hani. Czekałyśmy na wyrok kilka tygodni.

Pewnego ranka zadzwonił telefon: — Pani Zofio, sąd uznał panią za osobę w pełni poczytalną i samodzielną.

Poczułam ulgę tak wielką, że upadłam na kolana i płakałam jak dziecko.

Ojciec przestał się odzywać. Mieszka teraz sam w naszym starym domu pod Lublinem. Ja zaczynam nowe życie w Krakowie — studiuję psychologię i pomagam innym kobietom w podobnej sytuacji.

Czasem budzę się w nocy z lękiem: czy naprawdę jestem wolna? Czy kiedykolwiek uwolnię się od jego głosu w mojej głowie?

Może każda zdrada najbliższych zostawia blizny na zawsze… Ale czy to znaczy, że nie warto walczyć o siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?