Teściowa przekracza granice: Czy dobroć zięcia ma swoje limity? Moja historia o tym, jak uprzejmość może stać się przekleństwem

– Michał, możesz jeszcze raz pojechać do apteki? Zapomniałam o maści na stawy – głos teściowej rozbrzmiewał w moich uszach jak dzwon. Była 21:30, a ja właśnie wróciłem z pracy, marząc tylko o gorącej herbacie i ciszy. Magda spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby oczekiwała, że bez słowa wstanę i pobiegnę spełnić kolejną prośbę jej matki.

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz pierwszy pomogłem jej naprawić cieknący kran. Albo kiedy zawiozłem ją na badania, bo Magda nie mogła się wyrwać z pracy. Wtedy czułem się potrzebny, nawet doceniony. Ale z czasem te drobne przysługi zamieniły się w codzienność. „Michał, przynieś zakupy”, „Michał, napraw pralkę”, „Michał, zawieź mnie do koleżanki”. Zawsze z tym samym tonem – jakby to była moja powinność.

Pamiętam pewien wieczór sprzed kilku miesięcy. Siedzieliśmy z Magdą na kanapie, oglądając film. Nagle zadzwonił telefon.
– Michał, musisz natychmiast przyjechać! Przepaliła mi się żarówka w łazience! – usłyszałem w słuchawce głos teściowej.
– Mamo, jest już późno – próbowała tłumaczyć Magda.
– Ale Michał przecież się zna! – padła odpowiedź.

Pojechałem. Wróciłem po północy, a Magda już spała. Zasypiając, czułem narastającą frustrację. Czy naprawdę jestem tylko od załatwiania spraw? Czy moja dobroć nie ma żadnych granic?

Z czasem zacząłem zauważać, że teściowa coraz śmielej korzysta z mojej uprzejmości. Zdarzało się, że dzwoniła do mnie w pracy z prośbą o odebranie paczki z poczty albo o podwiezienie jej znajomej do lekarza. Gdy raz odmówiłem, bo miałem ważne spotkanie, usłyszałem przez telefon: „No tak, teraz już nie masz czasu dla rodziny”.

Magda początkowo stawała po mojej stronie. – Michał też ma swoje życie, mamo – mówiła stanowczo. Ale z czasem zaczęła ulegać presji matki. – Przecież to tylko drobnostka, możesz pomóc – powtarzała coraz częściej.

Najgorsze przyszło w zeszłym miesiącu. Teściowa zadzwoniła do mnie w sobotę rano:
– Michał, musisz przyjechać natychmiast! Zalało mi kuchnię!
Wpadłem do jej mieszkania jak strażak. Okazało się, że pękł wężyk pod zlewem. Naprawiłem awarię i zostałem na kawie. Wtedy teściowa zaczęła narzekać na Magdę:
– Twoja żona to już prawie do mnie nie dzwoni. Wszystko na twojej głowie, Michałku.
Poczułem się jak narzędzie do załatwiania spraw i rozwiązywania problemów.

Tego wieczoru wybuchłem przy kolacji:
– Magda, ja już nie daję rady! Twoja mama traktuje mnie jak złotą rączkę na telefon! Nie mam już siły!
Magda spojrzała na mnie zaskoczona:
– Przesadzasz. Mama jest sama, trzeba jej pomagać.
– Ale ja też mam swoje życie! – krzyknąłem.

Przez kilka dni panowała między nami cisza. Chodziłem rozdrażniony, unikałem rozmów z teściową. Magda była chłodna i zamknięta w sobie.

W końcu postanowiłem porozmawiać z teściową w cztery oczy. Pojechałem do niej po pracy.
– Pani Anno, musimy porozmawiać – zacząłem niepewnie.
– Co się stało, Michałku? – zapytała z udawaną troską.
– Czuję się wykorzystywany. Pomagam pani z serca, ale mam też swoje obowiązki i rodzinę.
Teściowa spojrzała na mnie zdziwiona:
– Myślałam, że robisz to z przyjemnością…
– Robię, ale wszystko ma swoje granice.

Przez chwilę milczeliśmy. Widziałem w jej oczach cień żalu, ale i uporu.
– Dobrze, postaram się mniej prosić – powiedziała chłodno.

Po tej rozmowie atmosfera w domu jeszcze długo była napięta. Magda miała do mnie pretensje:
– Po co robiłeś z tego aferę? Mama jest sama!
– A ja? Ja też jestem człowiekiem! – odpowiedziałem bezsilnie.

Zacząłem unikać kontaktu z teściową. Ograniczyłem pomoc do minimum. Czułem ulgę, ale i wyrzuty sumienia. Czy naprawdę bycie dobrym to zawsze bycie wykorzystywanym? Czy rodzina daje prawo do przekraczania cudzych granic?

Dziś wiem jedno: dobroć bez granic staje się przekleństwem. A Wy? Gdzie stawiacie granicę między pomocą a wykorzystywaniem? Czy naprawdę trzeba zawsze pomagać rodzinie – nawet kosztem siebie?