Wakacje, które rozdarły moją rodzinę: Prawda o teściowej z Mazur
— Nie wchodź tam z butami! — krzyknęła teściowa, zanim zdążyłam przekroczyć próg jej domu na Mazurach. Zamarłam z walizką w ręku, a mój mąż, Tomek, tylko przewrócił oczami i szepnął: — Mamo, daj spokój, przecież to tylko przedpokój.
Ale dla pani Haliny nie było „tylko”. Każdy szczegół miał znaczenie. Każde spojrzenie, każde słowo. Już wtedy poczułam, że te wakacje będą inne niż wszystkie. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się nie myliłam.
Przyjechaliśmy do niej na dwa tygodnie. Tomek nalegał: „Mama się starzeje, powinniśmy spędzić z nią trochę czasu”. Zgodziłam się, choć wiedziałam, że nasze relacje są napięte. Od początku naszego małżeństwa czułam się przy niej jak intruz. Zawsze miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry, jakby ocenianie mnie było jej ulubionym zajęciem.
Pierwszego wieczoru usiedliśmy przy stole. Halina podała rosół i ziemniaki z koperkiem. — U nas zawsze się tak jadało — powiedziała z dumą. — Nie to co te wasze nowoczesne wynalazki.
— Mamo, Ania gotuje świetnie — wtrącił Tomek.
— Tak, tak… — mruknęła Halina i spojrzała na mnie chłodno. — Ale dom to nie tylko kuchnia. To tradycja.
Wiedziałam już, że nie będzie łatwo. Ale nie spodziewałam się, że wszystko rozpadnie się tak szybko.
Drugiego dnia rano usłyszałam rozmowę przez cienką ścianę. Halina mówiła do Tomka szeptem:
— Ona cię odciąga od rodziny. Widzisz to? Coraz rzadziej dzwonisz, coraz rzadziej przyjeżdżasz.
— Mamo, przestań. To nieprawda.
— Wiem swoje. Zobaczysz, jeszcze cię zostawi.
Zamarłam. Poczułam się jak złodziej podsłuchujący cudzego życia. Ale przecież to było moje życie. Moja rodzina.
Przez kolejne dni atmosfera gęstniała. Halina komentowała wszystko: jak ubieram dzieci („Za cienko! Przeziębią się!”), jak rozmawiam z Tomkiem („Nie podnoś głosu przy dzieciach!”), nawet jak śmieję się przy stole („Nie wypada tak głośno!”). Czułam się coraz bardziej osaczona.
Pewnego wieczoru Tomek wyszedł na ryby z ojcem. Zostałyśmy same z Haliną i dziećmi. Wtedy zaczęło się na dobre.
— Powiedz mi szczerze, Aniu — zaczęła teściowa, patrząc mi prosto w oczy — czy ty naprawdę kochasz mojego syna?
Zatkało mnie. — Oczywiście, że tak…
— Bo ja widzę inaczej. Ty jesteś tu tylko gościem. A ja jestem matką. I zawsze będę najważniejsza.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Poczułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam dać jej satysfakcji.
— Tomek jest dorosły i sam wybiera swoją rodzinę — powiedziałam cicho.
— Rodzina to nie wybór! Rodzina to krew! — krzyknęła Halina tak głośno, że dzieci uciekły do pokoju obok.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Kiedy Tomek wrócił, powiedziałam mu wszystko. Myślałam, że stanie po mojej stronie.
— Aniu… ona jest już starsza… czasem mówi rzeczy bez sensu…
— Tomek! Ona mnie nienawidzi! — wybuchłam.
— Przesadzasz…
Czułam się zdradzona. Jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg.
Następnego dnia postanowiłam wyjść z dziećmi na spacer nad jezioro. Potrzebowałam oddechu. Gdy wróciłam, Halina siedziała w kuchni z Tomkiem i jego siostrą Magdą. Rozmawiali szeptem, ale kiedy weszłam, zapadła cisza.
— O czym rozmawiacie? — zapytałam.
— O niczym ważnym — odpowiedziała Magda i spojrzała na matkę.
Wiedziałam już, że coś przede mną ukrywają.
Wieczorem Magda przyszła do mnie do pokoju.
— Aniu… mama jest chora. Ma raka trzustki. Nie chciała ci mówić.
Zatkało mnie. — Dlaczego?
— Bo uważa, że nie jesteś rodziną…
Poczułam ból i gniew jednocześnie. Jak można być tak okrutnym? Przecież bym pomogła…
Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Haliną. Przynosiłam jej herbatę, proponowałam wspólne spacery. Odpierała wszystko chłodno:
— Nie potrzebuję twojej litości.
Tomek coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pomocy ojcu przy łódce albo wyjazdu do sklepu po zakupy. Zostawałam sama z dziećmi i Haliną, która patrzyła na mnie jak na wroga.
Pewnego dnia dzieci bawiły się w ogrodzie i przewróciły doniczkę z ulubioną pelargonią teściowej. Halina wpadła w szał:
— To przez ciebie! Nie umiesz ich wychować!
Nie wytrzymałam:
— Dość! Przestań mnie obwiniać za wszystko! Staram się jak mogę!
Halina spojrzała na mnie z pogardą:
— Ty nic nie rozumiesz…
Wybiegłam z domu i długo płakałam nad jeziorem. Czułam się bezsilna i samotna jak nigdy wcześniej.
Ostatniego dnia pobytu spakowałam walizki bez słowa. Tomek próbował mnie zatrzymać:
— Aniu… proszę…
— Nie mogę tu zostać ani minuty dłużej — powiedziałam przez łzy.
W samochodzie dzieci pytały: — Mamo, dlaczego babcia nas nie lubi?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Dziś wiem jedno: te wakacje rozdarły moją rodzinę na pół. Tomek coraz częściej jeździ do matki sam. Ja zostałam z dziećmi w Warszawie i próbuję posklejać swoje życie na nowo.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę warto poświęcać siebie dla rodziny? Gdzie kończy się lojalność wobec bliskich, a zaczyna zdrada samej siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?