Pięć lat temu pożyczyliśmy teściom dużą sumę. Dziś mąż mówi: „Darujmy im ten dług” – a ja nie mogę się z tym pogodzić
– Emilka, przecież to tylko pieniądze – powiedział Tomek, patrząc na mnie z tym swoim łagodnym uśmiechem, który kiedyś tak bardzo kochałam, a dziś wywoływał we mnie złość i bezsilność. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja ściskałam w dłoni kubek z zimną już herbatą.
– Tylko pieniądze? – powtórzyłam, czując jak głos mi drży. – To były nasze oszczędności. Pieniądze z mojego macierzyńskiego. Miały być na przyszłość Zosi. A twoi rodzice nawet nie zapytali, czy mogą oddać chociaż część.
Tomek westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Przez chwilę patrzył przez okno na szarą, listopadową ulicę.
– Wiesz, że tata miał wtedy wylew. Ledwo wiązali koniec z końcem. Domek w Bieszczadach to ich jedyna radość. Gdybyśmy im nie pomogli, wszystko by stracili.
Pamiętam tamten dzień sprzed pięciu lat jakby to było wczoraj. Zosia miała wtedy trzy miesiące i spała w swoim łóżeczku, a ja czułam się jak bohaterka – młoda mama, która wreszcie ma trochę stabilizacji. Przyszli do nas wieczorem, teściowa z czerwonymi oczami i teść, który nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– Emilko, Tomku… – zaczęła teściowa. – Potrzebujemy pomocy. Dach w domku przecieka, wszystko gnije…
Nie potrafiłam odmówić. Widziałam ich rozpacz i strach. Tomek od razu powiedział „oczywiście”, a ja tylko skinęłam głową, choć w środku czułam niepokój. Przelałam im 40 tysięcy złotych tego samego wieczoru.
Mijały miesiące, potem lata. Ani razu nie wspomnieli o zwrocie pieniędzy. Ani słowa wdzięczności, żadnego „postaramy się oddać”. Za każdym razem, gdy odwiedzaliśmy ich domek, słyszałam tylko: „Zobaczcie jak pięknie! Dzięki wam wszystko się udało”.
Kiedy Zosia poszła do przedszkola i zaczęliśmy myśleć o remoncie mieszkania, przypomniałam Tomkowi o długu.
– Może zapytasz rodziców, czy mogą nam coś oddać? – powiedziałam nieśmiało.
Tomek wzruszył ramionami:
– Nie mają z czego. Wiesz jak jest.
Zaciskałam zęby za każdym razem, gdy teściowie opowiadali o nowych meblach do domku albo kolejnych wyjazdach nad Solinę. Czułam się jak głupia – ta dobra synowa, która dała się wykorzystać.
W końcu zebrałam się na odwagę i sama zadzwoniłam do teściowej.
– Mamo… chciałam zapytać o te pieniądze…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Emilko, kochanie… My już nie mamy takich pieniędzy. Ale przecież jesteście młodzi, dacie sobie radę…
Odkładając słuchawkę czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Od tamtej pory między mną a Tomkiem pojawił się mur. On unikał tematu, ja coraz częściej wybuchałam złością o drobiazgi. Nasze rozmowy zamieniły się w krótkie komunikaty o Zosi, rachunkach i zakupach.
Aż do dziś.
– Emilka… – Tomek położył mi dłoń na ramieniu. – Oni są już starzy. Nie mają nikogo poza nami. Po co się kłócić o pieniądze?
– Bo to nie chodzi tylko o pieniądze! – wybuchłam. – Chodzi o szacunek! O to, że zawsze stawiasz ich ponad naszą rodzinę!
Tomek milczał długo.
– Może masz rację… Ale nie umiem inaczej. To moi rodzice.
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unikałam Tomka. Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami i pytała:
– Mamusiu, czemu jesteś smutna?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W końcu usiadłam wieczorem sama w kuchni i zaczęłam pisać list do Tomka. Pisałam o tym, jak bardzo czuję się niewidzialna w tej rodzinie. Jak boli mnie to, że moje poświęcenie nic nie znaczyło. Że boję się o przyszłość Zosi i naszą wspólną przyszłość.
Rano zostawiłam list na stole i wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle.
Wieczorem Tomek czekał na mnie z herbatą.
– Przeczytałem… – powiedział cicho. – Przepraszam cię, Emilka. Wiem, że cię zawiodłem. Ale nie chcę stracić ani ciebie, ani rodziców.
Popłakałam się wtedy pierwszy raz od lat.
Nie wiem co będzie dalej. Może nigdy nie odzyskamy tych pieniędzy. Może nigdy nie poczuję się naprawdę ważna dla Tomka i jego rodziny. Ale wiem jedno: nie chcę już dusić tego w sobie.
Czy naprawdę rodzina powinna stawiać lojalność ponad sprawiedliwość? Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć się przez niego zdradzonym?