Po ślubie zrozumiałam, że mój mąż słucha tylko swojej matki: żałuję straconego czasu i tego, że pozwoliłam im sobą rządzić

– Adam, czy naprawdę musimy jechać do twojej mamy w każdą niedzielę? – zapytałam, patrząc na niego z nadzieją, że tym razem usłyszę coś innego niż zwykle.

Westchnął ciężko, nawet nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. – Wiesz, że mama się obrazi, jeśli nie przyjedziemy. Poza tym obiecałem jej, że pomożesz jej z ogrodem.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Znowu. Znowu to samo. Od trzech lat każda nasza niedziela wyglądała identycznie: najpierw szybkie śniadanie, potem wizyta u pani Haliny, która zawsze miała dla mnie listę zadań. Adam nigdy nie protestował. Ja – coraz rzadziej próbowałam.

Kiedyś myślałam, że miłość wszystko przezwycięży. Że jeśli będę cierpliwa, wyrozumiała, to Adam w końcu stanie po mojej stronie. Ale z każdym kolejnym miesiącem czułam się coraz bardziej jak gość we własnym życiu. Jak aktorka w cudzym teatrze, gdzie reżyserem była jego matka.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Byłam wtedy taka szczęśliwa! Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał Adama za rękę i powtarzał: „Opiekuj się moją córką”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Adam będzie opiekował się przede wszystkim swoją mamą.

Pierwszy raz poczułam niepokój już podczas podróży poślubnej. Adam dzwonił do pani Haliny codziennie – czasem nawet kilka razy dziennie. Pytał, czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebuje. Wtedy tłumaczyłam sobie: „To tylko troska o rodzica”. Ale kiedy po powrocie do domu usłyszałam od teściowej: „Adamku, dlaczego tak długo cię nie było?”, coś we mnie pękło.

Z czasem jej obecność zaczęła być coraz bardziej przytłaczająca. Pani Halina miała klucze do naszego mieszkania – „na wszelki wypadek”, jak mówiła. Potrafiła wejść bez zapowiedzi i komentować wszystko: od tego, co gotuję na obiad, po to, jak układam ubrania w szafie. Adam? Uśmiechał się tylko nerwowo i mówił: „Mama chce dobrze”.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam ją w naszej sypialni. Przeglądała moje rzeczy. – Szukałam tylko ręcznika – powiedziała z uśmiechem. Poczułam się upokorzona. Kiedy powiedziałam o tym Adamowi, wzruszył ramionami: – Przesadzasz. Mama jest ciekawska, ale nie chciała ci zrobić przykrości.

Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche sprzeczki, potem coraz głośniejsze awantury. – Czy ty w ogóle widzisz, co ona robi? – krzyczałam pewnego wieczoru. – Czy ty jesteś moim mężem czy jej synkiem?

Adam milczał długo, a potem powiedział cicho: – Nie rozumiesz. Mama całe życie była sama po śmierci taty. Nie mogę jej zostawić.

A ja? Ja byłam coraz bardziej sama we własnym małżeństwie.

Próbowałam rozmawiać z panią Haliną. Prosiłam ją o więcej prywatności, o szacunek do naszej przestrzeni. Uśmiechała się tylko słodko i mówiła: – Kochana, ja tylko chcę wam pomóc. Ty jesteś jeszcze młoda, nie wszystko wiesz o życiu.

Czułam się jak dziecko pod opieką surowej nauczycielki. Każda moja decyzja była podważana: jak urządzam mieszkanie, co kupuję do jedzenia, nawet to, kiedy planujemy mieć dzieci.

Najgorsze były święta. Pani Halina decydowała o wszystkim: gdzie spędzamy Wigilię, co jemy na obiad wielkanocny, kogo zapraszamy na rodzinne spotkania. Moja rodzina była zawsze na drugim planie.

Pewnego dnia moja mama zapytała mnie przez telefon: – Kasiu, czy ty jesteś szczęśliwa?

Nie potrafiłam odpowiedzieć.

Zaczęłam unikać spotkań z przyjaciółkami. Wstydziłam się przyznać, że nie mam wpływu na własne życie. Że pozwoliłam komuś sobą rządzić. Czułam się słaba i bezradna.

W pracy coraz częściej zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Koleżanka zauważyła moje zaczerwienione oczy i zapytała: – Kasiu, co się dzieje?

– Nic… – skłamałam.

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Po kolejnej awanturze o to, że „nie umiem zrobić schabowego tak jak mama Adama”, spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców.

Mama przytuliła mnie mocno i powiedziała: – Jesteś dorosłą kobietą. Masz prawo żyć po swojemu.

Adam dzwonił przez kilka dni bez przerwy. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Mama obiecuje się zmienić”, „Nie zostawiaj mnie”.

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do tego życia.

Po kilku tygodniach spotkaliśmy się w kawiarni na neutralnym gruncie.

– Kasiu… – zaczął niepewnie Adam – …ja naprawdę cię kocham. Ale nie mogę zostawić mamy samej.

– A ja nie mogę już dłużej być trzecią osobą w naszym małżeństwie – odpowiedziałam spokojnie.

Patrzył na mnie długo w milczeniu. W jego oczach widziałam żal i strach przed samotnością.

Dziś mieszkam sama w wynajętym mieszkaniu na Pradze. Odbudowuję siebie kawałek po kawałku. Czasem budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy naprawdę musiałam tyle poświęcić? Czy warto było oddać im tyle lat swojego życia?

Może powinnam była wcześniej postawić granice? Może powinnam była walczyć o siebie mocniej? A może… po prostu nie da się wygrać z kimś, kto nigdy nie chce oddać kontroli?

Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że wasze życie należy do kogoś innego? Jak długo można czekać na cudzą zmianę?