Babcia na zawołanie – historia o stracie, nadziei i rodzinnych sekretach
Stałam przed lustrem w łazience, w dłoni drżała tusz do rzęs. Ostatni raz tak starannie się malowałam siedem lat temu, przed tamtym pechowym spotkaniem firmowym, gdzie poznałam Jacka. Odszedł rok po narodzinach syna, szlachetnie zostawiając nam mieszkanie. Moja ręka sięgnęła po znajomy błyszczyk, ale nagle chwyciła szkarłatną szminkę. Leżała nietknięta od czasu, gdy zostałam po raz pierwszy babcią na zawołanie – wtedy, gdy mama Jacka zadzwoniła, żebym odebrała ją ze szpitala, bo jej syn nie miał czasu.
Patrzyłam na swoje odbicie i widziałam kobietę zmęczoną, z cieniami pod oczami i zmarszczkami, które pojawiły się przez te wszystkie nieprzespane noce. „Dlaczego znowu muszę być tą odpowiedzialną?” – pomyślałam. Mój syn, Michał, miał dziś ważny egzamin na studiach. Znowu prosił mnie o pomoc przy swojej córce, Zosi. „Mamo, tylko dwie godziny. Babcia Ania nie może, a ja naprawdę muszę…” – słyszałam w słuchawce jego głos pełen napięcia.
Zosia miała cztery lata i była moim oczkiem w głowie. Ale czasem czułam się bardziej jak opiekunka niż babcia. Michał mieszkał z nami od rozwodu z Martą. Ona wyjechała do Niemiec za pracą i widywała córkę tylko przez Skype’a. Wszystko spadło na mnie – praca zdalna, dom, opieka nad wnuczką i wieczne mediacje między synem a byłą synową.
– Mamo, nie przesadzaj – powiedział Michał pewnego wieczoru, kiedy próbowałam mu tłumaczyć, że też mam prawo do odpoczynku. – Ty przecież lubisz Zosię.
– Lubię ją bardzo – odpowiedziałam cicho. – Ale czasem chciałabym mieć chwilę dla siebie. Chociażby po to, żeby spokojnie wypić kawę.
Wtedy spojrzał na mnie jak na kogoś niezrozumiałego. Może rzeczywiście nie rozumiał? Wychowywałam go sama przez większość życia. Jacek pojawiał się tylko wtedy, gdy trzeba było pokazać się na szkolnym przedstawieniu albo wręczyć prezent na urodziny.
Pamiętam tamten dzień sprzed siedmiu lat. Stałam w tej samej łazience, malując rzęsy przed firmową wigilią. Byłam pełna nadziei, że może coś się zmieni. Poznałam Jacka przy stole z makowcem – uśmiechnął się do mnie i zapytał o przepis na pierogi. Był czarujący i wydawało mi się wtedy, że los w końcu się do mnie uśmiechnął.
A potem wszystko potoczyło się za szybko: ślub, dziecko, kredyt na mieszkanie. Jacek coraz częściej wracał późno z pracy. Pewnego dnia powiedział mi prosto w oczy: „Nie jestem gotowy na rodzinę”. Zostawił nam mieszkanie i zniknął z naszego życia.
Od tamtej pory nauczyłam się radzić sobie sama. Ale czy naprawdę sobie radziłam? Czasem miałam wrażenie, że jestem tylko tłem dla cudzych historii – matką na zawołanie, babcią na zawołanie, kobietą na zawołanie.
Zosia wbiegła do łazienki z pluszowym kotem pod pachą.
– Babciu! A mogę dziś spać u ciebie?
Spojrzałam na nią i poczułam ukłucie w sercu. Przecież ona niczemu nie była winna.
– Oczywiście, kochanie – uśmiechnęłam się przez łzy.
Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie. Zosia zasypiała przy bajce o Czerwonym Kapturku, a ja patrzyłam na jej spokojną twarz i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła być tylko sobą.
Telefon zadzwonił późno w nocy. To była Marta.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno – zaczęła niepewnie. – Czy mogłabym porozmawiać z Zosią jutro rano? Tęsknię za nią strasznie.
W jej głosie słyszałam żal i zmęczenie. Przez chwilę chciałam powiedzieć coś gorzkiego – że to ona wybrała wyjazd za granicę zamiast rodziny. Ale powstrzymałam się.
– Oczywiście – odpowiedziałam krótko.
Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy dobrze zrobiłam pozwalając Marcie wyjechać? Czy powinnam była bardziej walczyć o rodzinę dla Zosi? Czy jestem dobrą matką i babcią?
Następnego dnia Michał wrócił z egzaminu rozpromieniony.
– Mamo! Zdałem! Dzięki, że zajęłaś się Zosią!
Przytulił mnie mocno i przez chwilę poczułam ciepło w sercu. Ale zaraz potem przyszła myśl: ile jeszcze razy będę musiała rezygnować ze swoich planów dla innych?
Wieczorem zadzwoniła moja przyjaciółka Basia.
– Ela, musisz w końcu pomyśleć o sobie! – powiedziała stanowczo. – Jesteś świetną matką i babcią, ale jesteś też kobietą!
Basia zawsze mówiła to, czego sama bałam się wypowiedzieć na głos. Przypomniałam sobie o tej szkarłatnej szmince leżącej w szufladzie od lat. Może czas ją w końcu użyć? Może czas przypomnieć sobie, kim byłam zanim stałam się „babcią na zawołanie”?
Następnego dnia zapisałam się na kurs tańca dla dorosłych. Michał patrzył na mnie zdziwiony.
– Mamo? Ty? Na tańce?
– Tak – odpowiedziałam pewnie. – Chcę spróbować czegoś nowego.
Zosia podbiegła do mnie z rysunkiem.
– Babciu! Narysowałam ciebie w czerwonej sukience!
Patrzyłam na ten obrazek i poczułam łzy napływające do oczu. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy będę musiała wybierać między sobą a rodziną? Czy można być dobrą matką i babcią nie rezygnując z siebie? A może właśnie wtedy jesteśmy najlepsze dla innych, gdy potrafimy zadbać o własne szczęście?