Gdyby tylko wiedzieć, że tak będzie… Historia Marka z Radomia
Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka… Gdyby tylko wiedzieć, że tak będzie… Autobus przeskakiwał przez wyboje. Kierowca klął pod nosem, omijając kałuże, a czasem nawet wyjeżdżał na przeciwległy pas. W środku było pusto—zwykły dzień pracujący. Wpatrywałem się przez okno w szarą, osiadłą szadź. Jeszcze trochę, a zniknie zupełnie, a potem lato nadejdzie szybciej, niż się spodziewałem. Kolejna dziura w autostradzie rzuciła mną na siedzeniu. Zacisnąłem palce na uchwycie i westchnąłem ciężko.
Nie spałem tej nocy. Matka znowu płakała w kuchni. Słyszałem jej cichy szloch, kiedy myślała, że już śpię. Ojciec wrócił późno, jak zwykle. Zapach wódki i papierosów rozchodził się po całym mieszkaniu. Kłócili się szeptem, ale ściany w naszym bloku są cienkie jak papier. „Marek, nie mieszaj się,” powtarzała mi zawsze matka. Ale jak mam się nie mieszać, kiedy wszystko wali się na moich oczach?
Autobus zatrzymał się gwałtownie. Kierowca spojrzał na mnie w lusterku i mruknął: „Końcowy, chłopie.” Wysiadłem na przystanku przy ul. Żeromskiego. Szary poranek rozlewał się po Radomiu jak rozlana kawa. Przez chwilę stałem bez ruchu, próbując zebrać myśli. W kieszeni miałem list od matki. Napisała go w nocy, zostawiła na stole przy moim kubku z herbatą. „Marek, jeśli coś się stanie…” – zaczynała. Dalej nie mogłem czytać.
Praca w magazynie była monotonna. Przerzucanie kartonów, liczenie palet, słuchanie narzekań kierownika – pana Zbyszka. „Marek, szybciej! Co ty taki zamyślony?” – krzyczał dziś częściej niż zwykle. Koledzy śmiali się pod nosem, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć mu prosto w twarz, że sam nic nie robi.
W południe zadzwoniła siostra – Anka. „Marek, musisz wrócić do domu. Coś się stało z tatą.” Głos jej drżał. Rzuciłem wszystko i wybiegłem z magazynu bez słowa wyjaśnienia. Kierownik krzyczał za mną: „Jeszcze tu wrócisz!” – ale już mnie to nie obchodziło.
Biegłem przez miasto jak opętany. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie, ale nie zwracałem uwagi. W głowie dudniło mi jedno pytanie: co się stało? Wbiegłem po schodach na nasze piętro i zobaczyłem matkę siedzącą na podłodze pod drzwiami. Trzymała w rękach pustą butelkę po wódce i patrzyła w dal pustym wzrokiem.
„Marek… on… on odszedł,” wyszeptała. Przez chwilę nie rozumiałem. „Jak to odszedł? Gdzie?” – zapytałem głupio. „Wyprowadził się do tej kobiety z pracy,” powiedziała matka i zaczęła płakać jeszcze głośniej.
Wtedy drzwi do mieszkania otworzyły się gwałtownie i weszła Anka z naręczem zakupów. „Mamo, musisz coś zjeść,” powiedziała stanowczo, ale jej głos też był załamany.
Usiedliśmy wszyscy przy stole – ja, matka i Anka – i przez chwilę milczeliśmy. W końcu matka powiedziała: „Nie wiem, co teraz będzie.” Anka spojrzała na mnie z wyrzutem: „Może gdybyś więcej rozmawiał z tatą…” Chciałem jej odpowiedzieć coś ostrego, ale ugryzłem się w język.
Wieczorem zadzwonił ojciec. Odebrałem telefon drżącymi rękami.
– Marek…
– Czego chcesz?
– Musiałem odejść. Nie rozumiesz tego teraz, ale kiedyś zrozumiesz.
– Zostawiłeś nas! Jak mogłeś?
– To nie takie proste…
Rozłączyłem się bez słowa.
Noc była jeszcze gorsza niż poprzednia. Matka leżała na kanapie i patrzyła w sufit. Anka zamknęła się w swoim pokoju i płakała do poduszki. Ja siedziałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta.
Następnego dnia musiałem wrócić do pracy. Kierownik spojrzał na mnie z pogardą:
– Myślisz, że możesz sobie wychodzić kiedy chcesz?
– Przepraszam…
– Masz szczęście, że brakuje ludzi.
Przez cały dzień byłem jak duch. Koledzy pytali szeptem:
– Co się stało?
– Nic…
Ale przecież wszystko się zmieniło.
Wieczorem przyszła do nas ciotka Basia – siostra matki.
– Musicie być silni – powiedziała stanowczo. – Marek, jesteś teraz mężczyzną w tym domu.
Poczułem ciężar tych słów na swoich barkach.
Minęły tygodnie. Ojciec dzwonił coraz rzadziej. Matka zaczęła pracować na pół etatu w sklepie spożywczym na rogu. Anka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej.
Pewnego dnia spotkałem ojca przypadkiem na ulicy Sienkiewicza. Stał z tą kobietą – Magdą – uśmiechnięty, szczęśliwy jak nigdy wcześniej.
– Marek…
– Nie mam o czym z tobą rozmawiać.
– Synu…
– Nie jestem już twoim synem.
Odwróciłem się i odszedłem.
Wieczorem długo myślałem o tym spotkaniu. Czy naprawdę można tak po prostu zacząć nowe życie? Czy ja też kiedyś będę miał odwagę odejść od wszystkiego?
Czasami wydaje mi się, że to wszystko to tylko zły sen i zaraz się obudzę. Ale rano budzę się w tym samym mieszkaniu, z tym samym bólem w sercu.
Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy rodzina to tylko wspólne mieszkanie i nazwisko? A może coś więcej?
Może ktoś z was zna odpowiedź…