Między śniegiem a ciszą: Historia Kasi i Pawła
A jednak mi się podobałeś…
A ty mi się podobałeś…
Zamknęłam za sobą drzwi biura z hukiem, który odbił się echem po pustym już korytarzu. Było już ciemno, a światła latarni odbijały się w cienkiej warstwie śniegu, która pokrywała maskę mojego starego Opla. Przez chwilę stałam na parkingu, wpatrując się w swoje odbicie w szybie. W głowie wciąż dudniły mi słowa szefa: „Kasia, musisz bardziej się starać. Inaczej nie widzę cię w tym zespole.” Zacisnęłam zęby, próbując nie pozwolić łzom wypłynąć na policzki. Wsiadłam do samochodu i od razu włączyłam ogrzewanie, choć wiedziałam, że zanim cokolwiek poczuję, minie jeszcze kilka minut. Przesunęłam wycieraczkami po przedniej szybie, śnieżny pył opadł na boki, odsłaniając szarą rzeczywistość miasta.
Wyjechałam z parkingu i włączyłam się w powolny, zimowy ruch. Samochody ledwo sunęły po oblodzonych ulicach, a ja czułam, jak napięcie rośnie z każdym przejechanym metrem. W radiu leciała jakaś smętna piosenka o niespełnionej miłości. Przeklęte radio – zawsze wie, kiedy dobić człowieka.
Telefon zadzwonił. Spojrzałam na ekran – mama. Odruchowo odebrałam.
– Kasiu, kiedy wrócisz? – Jej głos był jak zawsze spięty, pełen pretensji ukrytych między słowami.
– Za pół godziny będę – odpowiedziałam krótko.
– Pamiętaj, że musisz jeszcze zrobić zakupy. I nie zapomnij o lekarstwach dla taty.
– Wiem, mamo – westchnęłam ciężko.
– I nie spóźnij się, bo obiad stygnie.
Rozłączyłam się bez słowa. Znowu to samo. Oczekiwania, obowiązki, wieczne niezadowolenie. Miałam dwadzieścia dziewięć lat i czułam się jak dziecko uwięzione w ciele dorosłej kobiety.
Zatrzymałam się na światłach. Obok mnie stał srebrny volkswagen. Spojrzałam przez szybę i… zamarłam. Za kierownicą siedział Paweł. Paweł z liceum. Ten sam uśmiech, te same rozczochrane włosy. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Poczułam ukłucie w sercu – wspomnienie tamtych dni wróciło jak bumerang.
Paweł był moją pierwszą miłością. Nigdy mu tego nie powiedziałam. On chyba też nie wiedział albo udawał, że nie wie. Po maturze nasze drogi się rozeszły – on wyjechał do Warszawy na studia, ja zostałam tutaj, w Bydgoszczy, bo rodzice potrzebowali pomocy przy chorym tacie.
Światła zmieniły się na zielone. Paweł ruszył pierwszy. Przez chwilę miałam ochotę go dogonić, zatrąbić, zatrzymać go na środku ulicy i wykrzyczeć wszystko to, co przez lata tłumiłam w sobie. Ale tylko patrzyłam, jak jego samochód znika za zakrętem.
W sklepie stałam przy półce z makaronami i nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
– Kasia? To naprawdę ty?
Odwróciłam się gwałtownie. Paweł stał przede mną z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
– Paweł… – wyszeptałam.
– Myślałem, że już dawno wyjechałaś stąd do wielkiego świata – zażartował.
– Nie każdy ma tyle odwagi co ty – odpowiedziałam gorzko.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Może napijemy się kawy? – zaproponował nagle.
Chciałam odmówić. Przecież mama czekała z obiadem, tata potrzebował lekarstw… Ale coś we mnie pękło.
– Dobrze – zgodziłam się cicho.
Usiedliśmy w małej kawiarni naprzeciwko sklepu. Paweł opowiadał o swoim życiu w Warszawie – o pracy w agencji reklamowej, o podróżach po Europie. Słuchałam go z zazdrością i smutkiem.
– A ty? Co u ciebie? – zapytał w końcu.
Zawahałam się.
– Pracuję w biurze rachunkowym. Mieszkam z rodzicami… Tata choruje od kilku lat. Mama… no cóż, mama jest taka jak zawsze – odpowiedziałam wymijająco.
Paweł spojrzał na mnie uważnie.
– Wyglądasz na zmęczoną. I smutną.
Nie wytrzymałam. Łzy napłynęły mi do oczu.
– Bo jestem zmęczona… Zmęczona tym wszystkim. Mam wrażenie, że moje życie utknęło w miejscu. Każdy dzień wygląda tak samo: praca-dom-praca-dom. Nic więcej.
Paweł chwycił moją dłoń.
– Kasia… Zawsze byłaś silniejsza niż myślisz.
Poczułam ciepło jego dłoni i przez chwilę świat przestał istnieć.
Wróciłam do domu spóźniona o godzinę. Mama czekała w kuchni z groźną miną.
– Gdzie byłaś? Tata już pytał o ciebie trzy razy!
– Byłam na kawie ze znajomym – odpowiedziałam spokojnie.
– Ze znajomym? W twoim wieku powinnaś myśleć o rodzinie! Zamiast tego włóczysz się po mieście!
Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Mamo, mam dwadzieścia dziewięć lat! Chcę mieć własne życie!
Mama spojrzała na mnie jakbym powiedziała coś niewyobrażalnego.
– Twoje życie to rodzina! My! – krzyknęła.
Wybiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziców a pragnieniem wolności. Czy naprawdę muszę wybierać?
Następnego dnia Paweł napisał wiadomość: „Myślę o tobie.”
Odpisałam: „A jednak mi się podobałeś… zawsze.”
Nie wiem, co będzie dalej. Może czas przestać żyć cudzymi oczekiwaniami i zacząć słuchać siebie? Czy mam prawo być szczęśliwa kosztem innych? Może każdy z nas musi kiedyś wybrać własną drogę…