Miska zupy i gorzkie łzy – historia Kingi z małego miasteczka pod Kielcami
– Kinga, znowu ta zupa za słona – usłyszałam, zanim jeszcze zdążyłam postawić miskę na stole. Moja teściowa, pani Helena, siedziała już wyprostowana przy kuchennym stole, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Krzysztof, mój mąż, jak zwykle schował się za gazetą, udając, że nie słyszy. A ja? Ja czułam, jak w środku wszystko mi się gotuje, choć na zewnątrz starałam się zachować spokój.
Mieszkamy w małym miasteczku pod Kielcami, gdzie stare domy toną w zieleni jabłoni, a sąsiedzi wiedzą o sobie wszystko. Mam 32 lata i od pięciu lat jestem żoną Krzysztofa. Nasze mieszkanie na piętrze starej kamienicy miało być azylem, miejscem, gdzie będziemy budować własne szczęście. Ale od kiedy Krzysztof stracił pracę w fabryce, a jego mama zaczęła przychodzić do nas niemal codziennie, wszystko się zmieniło.
Pani Helena nigdy nie była łatwa. Wdowa od lat, całą swoją energię skupiła na synu. „Krzysiu to mój jedyny skarb” – powtarzała wszystkim, a ja miałam wrażenie, że w jej oczach jestem tylko dodatkiem, który można wymienić, jeśli się popsuje. Kiedyś próbowałam z nią rozmawiać, zapraszałam na kawę, piekłam ciasta. Ale zawsze znalazła powód do krytyki: a to kawa za słaba, a to sernik za suchy. Z czasem przestałam się starać. Zupa dla niej to żaden problem – gotuję, bo trzeba. Ale jej obecność… Jej obecność doprowadza mnie do rozpaczy.
– Kinga, nie rozumiem, jak można tak gotować. Za moich czasów… – zaczęła znowu, a ja poczułam, jak zaciskam pięści pod stołem.
– Mamo, może byś już przestała? – Krzysztof wreszcie oderwał się od gazety. – Kinga się stara.
– Stara się? – prychnęła teściowa. – Ty nie wiesz, co to znaczy starać się o rodzinę. Kiedy twój ojciec żył, codziennie miał świeży obiad i czyste koszule. A ty? Siedzisz tu i patrzysz, jak twoja żona… – urwała, rzucając mi spojrzenie pełne pogardy.
Wyszłam do łazienki pod pretekstem sprawdzenia prania. Zamknęłam drzwi i oparłam się o zimne kafelki. Łzy napłynęły mi do oczu. Ile jeszcze wytrzymam? Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów? Przecież nie jestem złą żoną. Pracuję w sklepie spożywczym, wracam zmęczona, a potem gotuję, sprzątam, piorę. Krzysztof od miesięcy nie może znaleźć pracy, coraz częściej siedzi w domu, zamyślony, przygnębiony. A ja muszę być silna za nas dwoje.
Kiedy wróciłam do kuchni, pani Helena już kończyła zupę. Krzysztof patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to wszystko była moja wina. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wyjść. Ale gdzie? Do mamy nie mogę wrócić – mieszka z nowym partnerem, a ja nie chcę być dla niej ciężarem. Poza tym… kocham Krzysztofa. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Wieczorem, kiedy teściowa wreszcie wyszła, usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę. Krzysztof podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
– Przepraszam cię za mamę – powiedział cicho. – Ona już taka jest.
– Krzysiu, ja nie wiem, ile jeszcze dam radę – wyszeptałam. – Czuję się tu obca. Jakby to nie był mój dom.
– To nasz dom – odpowiedział, ale w jego głosie nie było przekonania.
Następnego dnia rano obudziłam się z bólem głowy. W pracy nie mogłam się skupić. Pani Basia, kierowniczka sklepu, zauważyła, że coś jest nie tak.
– Kinga, wszystko w porządku?
– Tak, tylko… mam trochę problemów w domu.
– Z teściową? – zapytała z uśmiechem. – Oj, kochana, każda z nas przez to przechodziła. Ale pamiętaj – twoje życie jest twoje. Nie pozwól nikomu go sobie odebrać.
Te słowa chodziły za mną cały dzień. Moje życie jest moje. Ale czy naprawdę? Wieczorem, kiedy Krzysztof znowu siedział przy komputerze, a ja szykowałam kolację, zadzwonił dzwonek do drzwi. Pani Helena. Znowu.
– Kinga, przyniosłam ci trochę ogórków z działki. Może wreszcie nauczysz się robić porządną zupę ogórkową – powiedziała z przekąsem.
– Dziękuję, pani Heleno – odpowiedziałam chłodno.
– Nie „pani Heleno”, tylko mamo – poprawiła mnie ostro.
Zacisnęłam zęby. Ile razy mam udawać, że wszystko jest w porządku? Ile razy mam godzić się na to, że ktoś wchodzi do mojego domu bez pukania, krytykuje każdy mój ruch, każdą moją decyzję?
Po kolacji Krzysztof wyszedł na spacer. Zostałam sama z teściową. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. W końcu nie wytrzymałam.
– Dlaczego pani mnie nie lubi? – zapytałam cicho.
– Co ty wygadujesz? – obruszyła się. – Ja ci tylko dobrze życzę. Chcę, żeby mój syn miał wszystko, co najlepsze.
– Ale ja też chcę dla niego dobrze. I dla siebie. Proszę mi zaufać. Proszę dać mi szansę.
Spojrzała na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Nie odpowiedziała nic. Wstała i wyszła bez słowa.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Krzysztof wrócił późno. Położył się obok mnie i przytulił mnie mocno.
– Kocham cię, Kinga – powiedział cicho. – Przetrwamy to razem.
Ale czy naprawdę przetrwamy? Czy można zbudować szczęście na ciągłym kompromisie i rezygnacji z siebie? Czy miłość wystarczy, kiedy codzienność zamienia się w walkę o oddech?
Czasem myślę, że ta miska zupy to tylko pretekst. Że prawdziwy problem tkwi gdzieś głębiej – w lęku przed samotnością, w nieumiejętności odpuszczania, w braku odwagi, by powiedzieć: dość. Może kiedyś znajdę w sobie siłę, by zawalczyć o siebie. A wy? Jak radzicie sobie z rodziną, która nie potrafi zaakceptować was takimi, jakimi jesteście?