Nie poznałam własnego syna: Moja synowa traktuje mnie jak obcą
– Maria, nie przesadzaj, przecież to tylko obiad – usłyszałam głos Tomka przez telefon. Był chłodny, jakby rozmawiał z urzędnikiem, a nie z matką. – Ania jest zmęczona po pracy, nie będziemy siedzieć długo.
Zacisnęłam dłonie na kuchennym blacie. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Dlaczego on tak mówi? Przecież zawsze lubił nasze spotkania. Czy naprawdę aż tak bardzo przeszkadzam Ani?”
Kiedyś było inaczej. Tomek przychodził do mnie po radę, opowiadał o wszystkim – o studiach, pracy, nawet o dziewczynach. Pamiętam, jak pierwszy raz przyprowadził Anię. Była cicha, uśmiechnięta, z tymi swoimi wielkimi oczami. Wtedy myślałam: „Może wreszcie będę miała córkę, której nigdy nie miałam.”
Ale rzeczywistość okazała się inna. Z każdym kolejnym rokiem po ślubie czułam się coraz bardziej zbędna. Ania przejęła kontrolę nad wszystkim – nawet nad tym, kiedy mogę zobaczyć wnuczkę. Zosia ma już pięć lat, a ja widuję ją tylko od święta.
Pamiętam tamten dzień sprzed dwóch lat. Zadzwoniłam do Tomka:
– Synku, może zabiorę Zosię na spacer do parku? Pogoda taka piękna…
– Mamo, Ania nie chce, żebyś zabierała Zosię bez jej zgody – odpowiedział sztywno.
– Ale przecież jestem jej babcią!
– Wiem, ale… Ania się martwi.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam się tak, jakby ktoś zamknął mi drzwi przed nosem. Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie słyszałam tylko: „Ania się martwi.” O co? Że zrobię coś złego własnej wnuczce?
Z czasem zaczęłam unikać wizyt. Każde spotkanie było jak egzamin. Ania patrzyła na mnie z dystansem, a Tomek milczał albo rozmawiał tylko o pracy. Nawet Zosia była jakaś wycofana – jakby bała się okazać mi czułość przy matce.
W zeszłym roku na Wigilię zaprosili mnie do siebie. Przygotowałam makowiec według rodzinnego przepisu. Kiedy weszłam do mieszkania, Ania spojrzała na ciasto i powiedziała:
– Dziękujemy, ale Tomek nie powinien jeść słodkiego.
Zrobiło mi się przykro. Przecież zawsze lubił makowiec! Usiadłam przy stole i próbowałam włączyć się do rozmowy:
– Zosiu, pamiętasz jak robiliśmy razem pierniczki?
Mała spojrzała na matkę, a potem spuściła wzrok.
– Mamo, nie przesadzaj – wtrąciła Ania chłodno – Zosia jest zmęczona.
Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Po powrocie do domu długo płakałam. Zadzwoniłam do mojej siostry, Grażyny:
– Grażynko, co ja robię źle? Dlaczego oni mnie tak traktują?
– Może Ania jest zazdrosna? Może boi się, że odbierzesz jej dziecko? – próbowała mnie pocieszyć.
Ale ja wiedziałam, że to nie o zazdrość chodzi. To coś głębszego – jakby Ania chciała wymazać moją obecność z ich życia.
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem. Zaprosiłam go na kawę do kawiarni na rynku.
– Synku… czy ja ci czymś zawiniłam?
Spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
– Mamo… Ania ma swoje zasady. Chce wychowywać Zosię po swojemu.
– Ale przecież ja nie chcę się wtrącać! Chcę tylko być częścią waszego życia!
– Rozumiem… Ale musisz to uszanować.
Uszanować? Co mam uszanować? Że nie jestem już potrzebna?
Od tamtej rozmowy minął rok. Przestałam dzwonić co tydzień – teraz czekam, aż oni się odezwą. Czasem mijają dwa miesiące ciszy. Wtedy chodzę po domu i patrzę na zdjęcia Tomka z dzieciństwa. Jak bardzo się zmienił…
Ostatnio spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Pani Mario, dawno nie widziałam wnuczki u pani! Wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się blado:
– Tak… wszystko dobrze.
Ale w środku czułam pustkę.
Czasem myślę o tym, żeby napisać list do Ani. Może gdyby wiedziała, jak bardzo mi zależy… Ale potem przypominam sobie jej chłodne spojrzenie i rezygnuję.
Kilka tygodni temu zachorowałam na grypę. Leżałam sama w łóżku przez trzy dni. Nikt nie zadzwonił. Nawet Tomek. Dopiero po tygodniu napisał SMS-a: „Jak się czujesz?”
Odpisałam: „Już lepiej.”
Nie zapytał nawet, czy czegoś potrzebuję.
Zastanawiam się czasem: czy to ja popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? A może za bardzo chciałam być obecna w ich życiu?
Wczoraj zadzwoniła Grażyna:
– Mario, musisz walczyć o siebie! Nie możesz pozwolić im cię wymazać!
Ale jak walczyć? Przecież nie chcę robić scen ani stawiać Tomka w trudnej sytuacji.
Dziś rano dostałam zdjęcie Zosi na WhatsAppie – uśmiechnięta, z nową fryzurą. Pod zdjęciem krótki podpis od Ani: „Zosia u fryzjera.”
Nie wiem nawet, czy mogę odpisać coś więcej niż „Śliczna!”
Wieczorem długo patrzyłam w okno na światła miasta. Przypomniały mi się czasy, gdy Tomek był mały i tulił się do mnie przed snem:
– Mamusiu, kocham cię najbardziej na świecie!
Teraz mam wrażenie, że jestem tylko wspomnieniem w jego życiu.
Czy matczyna miłość wystarczy, by odbudować to, co zostało utracone? Czy powinnam walczyć o miejsce w ich rodzinie, czy pogodzić się z rolą widza? Może ktoś z was zna odpowiedź…