Nie zdołałam zaznać miłości: Opowieść o rodzinie, winie i niespełnieniu

– Znowu to zrobiłaś, Magda! – głos matki przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Nie potrafisz nawet ugotować ziemniaków, żeby się nie rozpadły? Spójrz na Anię, ona zawsze wszystko robi dobrze.

Stałam przy zlewie, z dłonią zaciskającą się na ściereczce. Woda kapała z ziemniaków, które rzeczywiście się rozgotowały. Ania, moja młodsza siostra, siedziała przy stole i nawet nie podniosła wzroku znad telefonu. Wiedziałam, że zaraz matka zacznie ją chwalić, jakby chciała mi udowodnić, że jestem tylko cieniem w tym domu.

– Aniu, podaj mi sól, proszę – powiedziała matka łagodnym tonem, zupełnie innym niż ten, którym zwracała się do mnie. – Ty zawsze wiesz, gdzie co leży.

Miałam wtedy szesnaście lat i już od dawna czułam, że nie jestem tu mile widziana. Ojciec wracał z pracy późno, zmęczony i nieobecny. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, odpowiadał półsłówkami. – Daj mi spokój, Magda, jestem zmęczony – powtarzał niemal codziennie. Czasem myślałam, że gdyby mnie nie było, nikt by tego nawet nie zauważył.

W szkole też nie było lepiej. Byłam tą cichą, nieśmiałą dziewczyną z wiecznie spuszczonym wzrokiem. Nauczyciele chwalili Anię za aktywność, za uśmiech, za to, że była „taka otwarta”. Ja byłam tylko „starszą siostrą Ani”.

Pamiętam jeden dzień szczególnie wyraźnie. To było na urodzinach Ani. Mama przygotowała tort, zaprosiła całą rodzinę. Ja miałam tylko pomóc w kuchni. Kiedy wszyscy śpiewali „Sto lat”, stałam w progu i patrzyłam, jak Ania dmucha świeczki. Matka objęła ją ramieniem i powiedziała: – Jesteś moim największym skarbem.

Wtedy poczułam coś, czego nie potrafię opisać. Jakby ktoś wyciągnął mi serce i zostawił pustkę. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić czymś o ścianę, ale tylko zacisnęłam pięści i wyszłam na balkon. Tam płakałam cicho, żeby nikt nie słyszał.

Z czasem nauczyłam się być niewidzialna. Przemykałam przez dom jak cień, robiłam wszystko, żeby nie sprawiać kłopotów. Zaczęłam pisać pamiętnik, bo tylko tam mogłam być sobą. Pisałam o tym, jak bardzo chciałabym usłyszeć od matki: „Jestem z ciebie dumna”. O tym, jak bardzo boli mnie każde porównanie do Ani.

Kiedy miałam osiemnaście lat, postanowiłam wyjechać na studia do Krakowa. Chciałam zacząć od nowa, zostawić za sobą ten dom pełen chłodu. Pamiętam rozmowę z matką przed wyjazdem:

– Po co ci te studia? I tak nic z ciebie nie będzie – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.

– Chcę spróbować… – wyszeptałam.

– Ania zostaje z nami. Ona wie, co robić w życiu.

W Krakowie przez chwilę poczułam się wolna. Wynajęłam pokój w starej kamienicy na Kazimierzu. Poznałam ludzi, którzy nie znali mojej historii. Ale nawet tam nie potrafiłam się otworzyć. Bałam się zaufać komukolwiek. Kiedy koleżanki z roku zapraszały mnie na kawę, zawsze miałam wymówkę: „Muszę się uczyć”, „Nie mam czasu”.

Zakochałam się raz. Michał był cichy, wrażliwy, miał smutne oczy. Przez chwilę wydawało mi się, że może on mnie pokocha. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Pewnego dnia powiedział:

– Magda, dlaczego nigdy nie mówisz o sobie? Czuję, jakbyś była za szybą.

Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli powiem prawdę – o matce, o Ani, o tym, jak bardzo czuję się niewystarczająca – on odejdzie. I tak się stało. Michał napisał tylko krótkiego SMS-a: „Przepraszam, ale nie potrafię być z kimś, kto nie chce mnie wpuścić do swojego świata”.

Po rozstaniu wróciły stare lęki. Zaczęłam mieć problemy ze snem, przestałam jeść. Czułam się coraz bardziej samotna. Dzwoniłam czasem do domu, ale rozmowy były krótkie i chłodne.

– Ania dostała stypendium – mówiła matka z dumą.

– To świetnie… – odpowiadałam cicho.

– A ty? Co u ciebie?

– Nic nowego.

Po studiach wróciłam do rodzinnego miasta. Nie miałam odwagi zostać w Krakowie. Znalazłam pracę w bibliotece. Każdego dnia patrzyłam na ludzi przychodzących po książki – matki z dziećmi, zakochane pary, starszych panów trzymających się za ręce. Zazdrościłam im tej zwyczajnej bliskości.

Ania wyszła za mąż za lekarza. Matka urządziła wesele na sto osób. Ja siedziałam przy stole z dalekimi kuzynami i patrzyłam na szczęście siostry jak na film, w którym nigdy nie zagram głównej roli.

Pewnego wieczoru odwiedziła mnie Ania.

– Magda… – zaczęła niepewnie. – Wiem, że zawsze byłaś trochę z boku…

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Mama zawsze mnie stawiała za wzór… Ale ja też czułam presję. Bałam się jej zawieść.

Milczałyśmy przez chwilę.

– Myślisz… że jeszcze możemy być siostrami? – zapytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat budowałam wokół siebie mur. Czy można go tak po prostu zburzyć?

Dziś mam trzydzieści dwa lata i nadal mieszkam sama. Czasem spotykam się z Anią na kawę. Rozmawiamy o pracy, o pogodzie, o matce, która coraz częściej choruje i potrzebuje naszej pomocy. Ale między nami wciąż jest coś niewypowiedzianego.

Często patrzę w lustro i pytam siebie: czy można nauczyć się kochać, jeśli nigdy nie było się kochanym? Czy można wybaczyć rodzinie to, że nigdy nie dała ci skrzydeł?

A wy… czy potrafilibyście pokochać siebie bezwarunkowo, jeśli nikt was tego nie nauczył?