Niedoceniona córka: Historia Natalii Nowak

— Natalia, możesz w końcu przestać się wtrącać? — głos mamy przeszył powietrze jak zimny nóż. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach talerz z niedomytymi resztkami obiadu. Zosia, moja młodsza siostra, siedziała przy stole i śmiała się z czegoś, co właśnie powiedział tata. Ja byłam tą niewidzialną — zawsze na uboczu, zawsze niepotrzebną.

Od dzieciństwa miałam wrażenie, że jestem tu przez przypadek. Czasem łapałam się na myśli, że może mnie adoptowali i nie chcą się do tego przyznać. Mama nigdy nie przytulała mnie tak, jak Zosię. Tata rzadko pytał, jak minął mi dzień. Wszystko kręciło się wokół mojej siostry — jej sukcesów w szkole, jej problemów z koleżankami, jej urodzin, które obchodziliśmy z pompą. Moje święta były ciche i krótkie. „Sto lat” śpiewane na odczepnego, prezent kupiony w ostatniej chwili.

Pamiętam dzień, kiedy Zosia przyszła na świat. Miałam wtedy trzy lata i niewiele rozumiałam z tego zamieszania. Ale od tamtej pory wszystko się zmieniło. Mama była wiecznie zmęczona, tata coraz częściej wyjeżdżał w delegacje. Ja siedziałam w kącie i patrzyłam, jak Zosia rośnie — otoczona miłością i uwagą, której ja nigdy nie zaznałam.

W szkole byłam przeciętna. Nie dlatego, że nie potrafiłam się uczyć — po prostu nikt nie oczekiwał ode mnie niczego wielkiego. „Natalia jest spokojna, cicha, nie sprawia problemów” — powtarzały nauczycielki na wywiadówkach. Mama kiwała głową z obojętnością. Gdy Zosia dostała piątkę z matematyki, cała rodzina świętowała. Kiedy ja wygrałam konkurs recytatorski, usłyszałam tylko: „To dobrze, ale pamiętaj, żeby nie zaniedbywać innych przedmiotów”.

Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać niczego od rodziców. Zamknęłam się w sobie. Pisałam pamiętnik, rysowałam, czytałam książki — wszystko po to, by choć na chwilę zapomnieć o tym uczuciu bycia niewidzialną. Czasem próbowałam zwrócić na siebie uwagę — pomagałam w domu, gotowałam obiady, sprzątałam pokój Zosi. Ale nawet wtedy słyszałam tylko: „Nie musiałaś tego robić” albo „Zostaw to, Zosia sama sobie poradzi”.

Najgorsze były święta. Wigilia zawsze wyglądała tak samo: mama krzątała się po kuchni z Zosią u boku, tata oglądał telewizję. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na migoczące światełka choinki. Raz odważyłam się zapytać mamę:

— Mamo, mogę ci pomóc?

Spojrzała na mnie z irytacją:

— Lepiej nie przeszkadzaj. Zosia już mi pomaga.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą zazdrość wobec własnej siostry. Nie była temu winna — była po prostu ulubienicą rodziców. Ale ja? Kim byłam dla nich?

Pewnego dnia, gdy miałam szesnaście lat, postanowiłam przeszukać domowe dokumenty. Chciałam znaleźć dowód na to, że jestem adoptowana — cokolwiek, co wyjaśniłoby moje miejsce w tej rodzinie. Przeglądałam stare zdjęcia, listy, świadectwa urodzenia. W końcu znalazłam swój akt urodzenia: „Natalia Nowak, córka Anny i Piotra Nowaków”. Żadnych tajemnic, żadnych sekretów.

Zamiast ulgi poczułam gorycz. Więc to naprawdę moi rodzice? To oni zdecydowali się traktować mnie jak obcą? Przez kilka dni chodziłam jak struta. Unikałam rozmów, zamykałam się w pokoju.

Któregoś wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi:

— Martwię się o Natalię — powiedział tata cicho.

— Przesadzasz — odpowiedziała mama. — Zosia ma teraz trudny okres w szkole, musimy jej pomóc.

— Ale Natalia też jest naszą córką…

— Jest dorosła, poradzi sobie.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Z czasem zaczęły pojawiać się konflikty między mną a Zosią. Ona nie rozumiała mojej złości i zamknięcia w sobie.

— Dlaczego jesteś taka oschła? — zapytała pewnego dnia.

— Bo ty zawsze dostajesz wszystko! — wybuchłam.

— To nieprawda! Po prostu umiem o siebie zawalczyć!

Może miała rację? Może powinnam była walczyć o swoje miejsce? Ale jak walczyć o coś, czego nigdy się nie miało?

Po maturze postanowiłam wyjechać na studia do Krakowa. Rodzice byli zaskoczeni moją decyzją.

— Sama dasz sobie radę? — zapytała mama z powątpiewaniem.

— Dam radę — odpowiedziałam chłodno.

W Krakowie poczułam się wolna po raz pierwszy w życiu. Poznałam ludzi, którzy mnie doceniali za to, kim jestem. Zaczęłam wierzyć w siebie i swoje możliwości. Ale za każdym razem, gdy wracałam do domu na święta czy wakacje, wracało też to stare uczucie bycia niewidzialną.

Kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie Zosia:

— Natalia… Mama jest chora. Potrzebujemy cię tutaj.

Wróciłam do rodzinnego domu z mieszanymi uczuciami. Mama leżała w łóżku, słaba i blada. Tata był przy niej cały czas. Zosia próbowała ogarnąć dom i szkołę jednocześnie.

Przez kilka tygodni opiekowałyśmy się mamą razem z Zosią. Po raz pierwszy od lat rozmawiałyśmy szczerze:

— Przepraszam cię za wszystko — powiedziała pewnego wieczoru Zosia ze łzami w oczach. — Nigdy nie chciałam cię zranić.

— To nie twoja wina — odpowiedziałam cicho. — Po prostu… zawsze czułam się tu obca.

Mama powoli wracała do zdrowia. Pewnego dnia poprosiła mnie do siebie:

— Natalia… Wiem, że nie byłam dla ciebie najlepszą matką. Przepraszam cię za to.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu.

Dziś jestem już dorosła i mieszkam daleko od rodzinnego domu. Nadal noszę w sobie blizny z dzieciństwa, ale staram się je leczyć każdego dnia. Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać siebie wtedy, gdy nigdy nie było się kochanym przez najbliższych? Czy da się wybaczyć rodzinie za lata obojętności?

Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania?