Tam, gdzie kiedyś był dom – powrót Ewy do rodzinnej wsi
— Ewa? To ty? — głos Wojciecha był chropowaty, jakby przez te wszystkie lata nie wypowiedział ani jednego słowa. Stałam na środku rozjeżdżonej drogi, z walizką w ręku, a serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, udawać, że się pomyliłam, że to nie tutaj, nie ta wieś, nie ten sklepik z odpadającym tynkiem i ławką, na której kiedyś siedziałam z Anką, śmiejąc się do łez.
Ale nie mogłam. Przede mną siedział Wojciech — kiedyś listonosz, teraz po prostu starzec o zamglonym spojrzeniu. Pamiętam go z dzieciństwa: zawsze z torbą przewieszoną przez ramię, zawsze z uśmiechem i jakimś cukierkiem dla dzieciaków. Teraz patrzył na mnie tak, jakby próbował rozpoznać duchy.
— Tak, panie Wojtku. To ja — odpowiedziałam cicho, czując jak głos mi drży. — Wróciłam…
Nie dokończyłam. W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia i coś jeszcze — może żal? Może rozczarowanie? Nie wiem. Wstał powoli, podpierając się laską.
— Myślałem, że już nigdy cię tu nie zobaczę. Po tym wszystkim…
Zacisnęłam palce na rączce walizki. Po tym wszystkim. Po śmierci ojca, po kłótni z matką, po tym, jak uciekłam do Warszawy i przez dwadzieścia lat nie oglądałam się za siebie. Przez te wszystkie lata próbowałam zapomnieć o tej wsi, o domu na końcu drogi, o zapachu świeżo skoszonej trawy i krzykach matki.
— Musiałam wrócić — powiedziałam w końcu. — Mama…
Wojciech pokiwał głową.
— Wiem. Choruje. Ale nie tylko ona czekała na twój powrót.
Nie odpowiedziałam. Ruszyłam w stronę domu, mijając znajome podwórka. Wszystko wydawało się mniejsze, bardziej szare. Dzieci już nie biegały po ulicy, sklepik był prawie pusty, a domy — zamknięte na cztery spusty.
Kiedy weszłam na nasze podwórko, poczułam zapach wilgoci i starego drewna. Drzwi były uchylone. Weszłam cicho do środka.
— Ewa? — głos matki był słaby, prawie nie do poznania.
Stała przy oknie, oparta o parapet. Wyglądała starzej niż ją zapamiętałam: włosy siwe, twarz poorana zmarszczkami. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
— Wróciłaś — powiedziała w końcu. — Po tylu latach…
— Musiałam — powtórzyłam tylko.
W kuchni panowała cisza. Tylko zegar tykał monotonnie na ścianie. Usiadłam naprzeciwko niej.
— Dlaczego nie pisałaś? — zapytała nagle matka. W jej głosie była cała gorycz tych lat.
— Bałam się — odpowiedziałam szczerze. — Bałam się wrócić i zobaczyć wszystko takie same… albo zupełnie inne.
Matka odwróciła wzrok.
— Twój brat cię szukał. Michał… On nigdy ci nie wybaczył.
Poczułam ukłucie w sercu. Michał — mój młodszy brat, zawsze w cieniu ojca, zawsze próbujący udowodnić swoją wartość. Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie ojca. Pamiętam jego spojrzenie pełne gniewu i rozczarowania.
— On tu jest? — zapytałam cicho.
Matka skinęła głową.
— Pracuje u Nowaka w gospodarstwie. Ale nie wiem, czy będzie chciał cię widzieć.
Przez kolejne dni próbowałam odnaleźć się w tej nowej-starej rzeczywistości. Pomagałam matce w domu, chodziłam po polach, patrzyłam na opuszczone podwórka i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek poczuję się tu znowu jak u siebie.
Wieczorami siadałam na ławce przed domem i patrzyłam na zachodzące słońce. Czasem przechodził Wojciech i przysiadał się obok.
— Wiesz, Ewa… — zaczął pewnego wieczoru — ludzie tu pamiętają. I dobre rzeczy, i złe.
— Wiem — odpowiedziałam cicho.
— Ale czasem trzeba wybaczyć sobie najpierw, zanim poprosi się innych o wybaczenie.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Pewnego dnia spotkałam Michała na drodze do sklepu. Szliśmy naprzeciw siebie i przez chwilę miałam nadzieję, że mnie minie bez słowa. Ale zatrzymał się.
— Po co wróciłaś? — zapytał szorstko.
— Mama choruje — odpowiedziałam spokojnie. — Chciałam jej pomóc.
Prychnął pogardliwie.
— Teraz? Po tylu latach? Kiedy jej najbardziej potrzebowałaś, uciekłaś!
Poczułam łzy pod powiekami.
— Nie umiałam inaczej…
Michał spojrzał na mnie z bólem i gniewem jednocześnie.
— Zawsze myślałaś tylko o sobie. Zostawiłaś nas tu z tym wszystkim…
Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Michał odwrócił się i odszedł bez słowa.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na ciemność za szybą. Myślałam o ojcu — o jego surowości i milczeniu; o matce — o jej zmęczonych oczach; o Michale — o jego samotności i żalu.
Czy można odbudować coś, co zostało tak boleśnie zniszczone? Czy rodzina to tylko wspólna krew i nazwisko?
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać z Michałem coraz częściej. Najpierw krótkie zdania przy stole, potem dłuższe rozmowy o gospodarstwie, o matce, o dawnych czasach. Powoli zaczynałam rozumieć jego gniew i żal; on też chyba zaczął dostrzegać mój ból.
Matka słabła z każdym dniem. Pewnego wieczoru poprosiła mnie do siebie.
— Ewa… Nie chcę umierać z myślą, że moje dzieci są sobie obce.
Pocałowałam ją w rękę i obiecałam: spróbuję naprawić to wszystko.
Kiedy matka odeszła kilka tygodni później, płakaliśmy razem z Michałem nad jej grobem. Po raz pierwszy od lat poczułam jego dłoń na swoim ramieniu.
Dziś siedzę na tej samej ławce przed domem i patrzę na zachodzące słońce nad polami. Wojciech już tu nie siada; sklepik zamknięty na głucho; dzieci bawią się gdzie indziej albo wyjechały do miasta tak jak ja kiedyś.
Ale dom stoi nadal — choć pusty i cichy. Czy można jeszcze odbudować rodzinę tam, gdzie kiedyś był dom? Czy przeszłość zawsze będzie ciążyć nad nami jak cień?
Może najważniejsze to spróbować wybaczyć sobie samemu… zanim poprosimy innych o wybaczenie.