Trzy spojrzenia na tę samą sytuację: Opowieść z targu w Radomiu

— Popatrzcie tylko, jakie te jabłka małe, pobiorkane… — westchnęłam ciężko, ściskając w dłoni portmonetkę. — A ceny jak za złoto! Nic dobrego już nie znajdziesz. Świat leci w przepaść…

Moje słowa zawisły w powietrzu, ciężkie jak chmury nad Radomiem tego szarego, jesiennego poranka. Stałam przy straganie z jabłkami, obok mnie dwie kobiety — nieznajome, ale przez chwilę nasze losy splotły się w tej codziennej scenie. Byłam zmęczona — nie tylko po nieprzespanej nocy, ale i po tygodniach walki z rzeczywistością, która coraz częściej wydawała mi się nie do zniesienia. Mąż odszedł dwa lata temu, zostawiając mnie z dwójką dzieci i długami po jego nieudanym biznesie. Od tamtej pory wszystko wydawało się trudniejsze: praca w szkole, rachunki, nawet zakupy na targu.

— A ja myślę, że tegoroczne zbiory to prawdziwy dar — odezwała się druga kobieta, starsza ode mnie o dobre dwadzieścia lat. Miała ciepłe oczy i uśmiech, który rozjaśniał jej pooraną zmarszczkami twarz. — Pogoda była trudna, a jabłka — choć nieidealne — są słodkie jak nigdy. Trzeba umieć dostrzec dobro nawet tam, gdzie inni widzą tylko braki.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Jak można być tak naiwnym? Może ona nie musi martwić się o to, czy starczy jej do pierwszego? Może jej dzieci już dorosły i nie trzeba im kupować nowych butów na zimę? W mojej głowie kłębiły się myśli pełne goryczy i żalu.

Trzecia kobieta milczała przez chwilę. Była młodsza ode mnie, może dwadzieścia pięć lat. Miała na sobie modną kurtkę i słuchawki zwisające z szyi. W końcu wzruszyła ramionami i powiedziała cicho:

— Dla mnie to wszystko jedno. Jabłka to jabłka. Kupię kilka dla synka, bo lubi je chrupać w drodze do przedszkola. Nie mam czasu na rozmyślania o świecie.

Zaskoczyła mnie jej obojętność. Przez moment poczułam coś na kształt zazdrości — jakby jej życie było prostsze tylko dlatego, że nie pozwala sobie na głębsze refleksje. Ale potem zobaczyłam cienie pod jej oczami i drobne drżenie dłoni, gdy wybierała owoce do siatki. Może każdy z nas niesie swój ciężar?

Sprzedawczyni — pani Zofia, którą znałam od lat — patrzyła na nas z lekkim uśmiechem. Przez chwilę wydawało mi się, że rozumie więcej niż mówi.

— Każda z was ma trochę racji — odezwała się nagle. — Ale wiecie co? Najważniejsze to nie zapomnieć, że jabłka są po to, żeby się nimi dzielić. Nawet jeśli są małe i pobiorkane.

Zamilkłyśmy wszystkie trzy. Poczułam rumieniec na policzkach — czy moje narzekanie było aż tak słyszalne? Próbowałam się usprawiedliwić:

— Przepraszam… Po prostu ostatnio wszystko mnie przerasta. Dzieci chorują, w pracy ciągle wymagają więcej… A tu jeszcze te ceny.

Starsza kobieta położyła mi dłoń na ramieniu.

— Wiem, kochana. Ja też kiedyś byłam w twoim wieku i myślałam, że świat jest przeciwko mnie. Ale potem przyszły inne czasy… I nauczyłam się cieszyć tym, co mam. Nawet jeśli to tylko kilka jabłek.

Młodsza kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Ja też mam ciężko — powiedziała cicho. — Mąż wyjechał za granicę do pracy. Sama wychowuję syna i czasem mam ochotę po prostu uciec… Ale nie mogę. Muszę być silna dla niego.

Poczułam nagle dziwną bliskość z tymi kobietami. Każda z nas miała swoją historię, swoje troski i radości. A jednak przez chwilę byłyśmy razem — połączone zwykłym jabłkiem i rozmową na targu.

Nagle podszedł do mnie mój syn, Kuba. Miał osiem lat i był moim największym skarbem, choć czasem brakowało mi sił, by być dla niego dobrą matką.

— Mamo, kupisz mi jedno czerwone jabłko? Takie jak wtedy, gdy byliśmy u babci?

Spojrzałam na niego i poczułam łzy napływające do oczu. Przypomniałam sobie tamte beztroskie chwile na wsi u mamy — kiedy wszystko wydawało się prostsze, a jabłka smakowały jak szczęście.

Wybrałam największe czerwone jabłko ze skrzynki i podałam je Kubie.

— Proszę, kochanie.

Uśmiechnął się szeroko i od razu zaczął je gryźć.

Starsza kobieta patrzyła na nas z łagodnością.

— Widzisz? Czasem wystarczy jedno jabłko, żeby przypomnieć sobie o tym, co ważne.

Młodsza kobieta skinęła głową i wyjęła telefon.

— Muszę zadzwonić do męża… Może dziś uda nam się porozmawiać dłużej niż pięć minut — powiedziała pół żartem, pół serio.

Pani Zofia podała mi resztę i zapakowała kilka dodatkowych jabłek do mojej torby.

— Na zdrowie dla dzieciaków — mrugnęła porozumiewawczo.

Odeszłam od straganu z dziwnym uczuciem lekkości. Może świat naprawdę nie jest taki zły? Może wystarczy spojrzeć na niego inaczej — oczami wdzięczności albo nadziei?

Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, patrząc jak Kuba odrabia lekcje. W powietrzu unosił się zapach pieczonych jabłek z cynamonem. Pomyślałam o tych dwóch kobietach z targu i o tym, jak różnie można patrzeć na te same rzeczy.

Czy to ja mam rację ze swoim narzekaniem? A może powinnam nauczyć się dostrzegać dobro nawet w trudnych czasach? Czy naprawdę tak trudno jest być wdzięcznym za to, co się ma?

Może każdy z nas powinien czasem zatrzymać się przy straganie z jabłkami i spojrzeć na świat oczami kogoś innego…