W cieniu matki: Moja walka o własne życie
– Znowu wróciłaś po dwudziestej! – głos mamy przeszył ciszę mieszkania, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. – Wiesz, że nie lubię, jak się spóźniasz. Kolacja już zimna.
Zatrzymałam się w przedpokoju, czując jak narasta we mnie znajome napięcie. W dłoni ściskałam klucze, jakby mogły mi pomóc odeprzeć kolejną falę pretensji. Miałam czterdzieści lat, a czułam się jak nastolatka przyłapana na wagary.
– Mamo, miałam zebranie w pracy – odpowiedziałam cicho, zdejmując buty. – Przecież mówiłam ci rano.
Usłyszałam jej westchnienie. Z kuchni dobiegał zapach schabowego i ziemniaków. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wybiec z mieszkania, ale wiedziałam, że nie mam dokąd pójść. Wynajem kawalerki w Warszawie to luksus, na który mnie nie stać. A mama… Mama zawsze powtarzała, że dom jest tylko jeden.
– Zawsze masz jakieś wymówki – mruknęła, stawiając przede mną talerz. – Gdybyś miała męża i dzieci, to byś wiedziała, co to znaczy obowiązki.
Zacisnęłam usta. Ile razy już słyszałam te same słowa? „Gdybyś miała męża…” „Gdybyś była normalna…” „Gdybyś nie była taka uparta…” Odkąd pamiętam, mama miała dla mnie gotowy scenariusz na życie: studia (skończone), dobra praca (mam), ślub (nie wyszło), dzieci (nie zdążyłam). Każde moje potknięcie było dla niej dowodem na to, że nie umiem sobie poradzić.
– Może byś się w końcu ogarnęła – dodała z wyrzutem. – Zosia z trzeciego piętra już wnuki ma. A ty? Nawet chłopaka nie przyprowadzasz.
Zamiast odpowiadać, zaczęłam jeść. Kawałek po kawałku przełykałam zimnego schabowego i gorzkie słowa. W głowie dudniło mi pytanie: czy naprawdę jestem taka nieudolna? Czy to ze mną jest coś nie tak?
Po kolacji zamknęłam się w swoim pokoju. Przez cienką ścianę słyszałam szuranie kapci mamy i jej cichy monolog do telewizora. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zdjęcie taty. Odszedł dziesięć lat temu. Od tamtej pory zostałyśmy we dwie – ja i ona. Dwie kobiety pod jednym dachem, zbyt blisko siebie, by móc oddychać swobodnie.
Telefon zawibrował na biurku. Wiadomość od Magdy:
„Idziemy jutro na kawę? Muszę ci opowiedzieć o tej akcji z szefem!”
Magda była moją jedyną odskocznią od codzienności. Zawsze powtarzała, żebym się wyprowadziła, wynajęła coś choćby na spółkę z kimś innym. Ale ja… Ja się bałam. Bałam się zostawić mamę samą, bałam się własnej samotności, bałam się porażki.
Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Szef rzucał mi spojrzenia znad okularów:
– Pani Aniu, czy wszystko w porządku?
– Tak, przepraszam…
Ale nie było w porządku. W głowie miałam tylko jedno: muszę coś zmienić. Muszę zacząć żyć własnym życiem.
Po pracy spotkałam się z Magdą w kawiarni na Pradze.
– Anka, ty się wykończysz! – powiedziała bez ogródek. – Przecież twoja matka cię dusi!
– Wiem… Ale ona nie ma nikogo poza mną.
– A ty masz siebie? – zapytała ostro. – Ile jeszcze będziesz czekać? Aż ci minie życie?
Zamilkłam. W oczach poczułam łzy.
Wróciłam do domu późno. Mama już spała. Weszłam do łazienki i spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczona twarz, podkrążone oczy, włosy związane w niedbały kucyk. Gdzie podziała się ta dziewczyna z marzeniami o podróżach, o własnym mieszkaniu, o miłości?
Następne dni mijały podobnie: praca-dom-praca-dom. Mama coraz częściej narzekała na zdrowie:
– Coś mnie serce kłuje…
– Może powinnam iść do lekarza…
– Ale kto mnie zaprowadzi? Ty wiecznie zajęta…
Czułam się jak w pułapce. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Mamo, muszę z tobą porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie podejrzliwie znad robótki na drutach.
– Co znowu?
– Myślałam… żeby się wyprowadzić.
Zamarła. Przez chwilę milczała tak długo, że usłyszałam własne serce bijące w uszach.
– Chcesz mnie zostawić? – wyszeptała w końcu.
– Nie zostawić… Po prostu… Chciałabym spróbować żyć sama.
Wybuchła płaczem.
– Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?! Poświęciłam życie dla ciebie! A ty teraz chcesz mnie zostawić jak psa?!
Czułam się jak najgorszy człowiek świata. Próbowałam ją objąć, ale odepchnęła mnie.
Przez kolejne dni panowała między nami lodowata cisza. Mama chodziła po domu jak cień, nie odzywała się do mnie prawie wcale.
W pracy byłam wrakiem człowieka. Magda próbowała mnie pocieszać:
– Anka, ona musi to przeżyć. Ty też masz prawo do życia!
Ale ja czułam tylko winę.
Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam mamę siedzącą przy stole z listem w ręku. Drżały jej dłonie.
– Co to? – zapytałam ostrożnie.
– List od twojej ciotki z Gdańska – odpowiedziała cicho. – Zaprasza mnie na kilka tygodni do siebie…
Spojrzałyśmy na siebie długo. W jej oczach zobaczyłam strach i żal… ale też coś jeszcze – ulgę?
– Może powinnaś pojechać – powiedziałam łagodnie.
Przez chwilę milczała, potem skinęła głową.
Kilka dni później odprowadziłam ją na dworzec Warszawa Centralna. Gdy pociąg ruszył, poczułam dziwną pustkę… ale też lekkość.
Pierwszy raz od lat miałam mieszkanie tylko dla siebie. Pierwszy raz mogłam zasnąć bez lęku przed kolejną awanturą.
Zadzwoniła Magda:
– I co teraz?
– Nie wiem… Boję się… Ale chyba pierwszy raz naprawdę oddycham.
Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czy będę umiała żyć sama? Czy potrafię być szczęśliwa bez poczucia winy?
A może każda z nas musi kiedyś wybrać siebie?