W potrzasku rodzinnych więzi: Sześć lat na granicy wytrzymałości
– Znowu nie zdążyłaś zrobić zakupów? – głos mojego męża, Marcina, rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć resztki z talerzy po obiedzie babci.
– Przepraszam, ale babcia miała dziś gorszy dzień. Nie mogłam jej zostawić samej nawet na chwilę – odpowiedziałam cicho, czując jak w gardle rośnie mi gula.
Marcin westchnął ciężko i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z dźwiękiem kapania kranu i własnymi myślami. To już szósty rok, odkąd teściowa wyjechała do Niemiec „na chwilę”, żeby zarobić na remont mieszkania. Sześć lat, odkąd codziennie rano budzę się z poczuciem obowiązku, a nie miłości.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy teściowa, pani Halina, zadzwoniła do mnie z prośbą:
– Marto, tylko na kilka miesięcy. Babcia jest już słaba, a ja muszę wyjechać. Jesteś przecież jak córka dla mnie.
Wtedy poczułam dumę. Chciałam być potrzebna, chciałam pokazać Marcinowi i jego rodzinie, że mogą na mnie liczyć. Ale miesiące zamieniły się w lata. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie dla babci, leki, zmiana pościeli, pranie, gotowanie, sprzątanie. Marcin coraz częściej wracał późno z pracy, a ja coraz rzadziej widywałam własnych przyjaciół.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Marcina przez telefon:
– Mamo, Marta daje radę. Tak, wszystko jest pod kontrolą. Nie, nie narzeka…
Zacisnęłam pięści. Dlaczego nie powiedział jej prawdy? Dlaczego nie powiedział, że jestem zmęczona do granic możliwości?
Kiedy próbowałam porozmawiać z Marcinem o tym, jak się czuję, zbywał mnie:
– Przesadzasz. Każdy ma jakieś obowiązki. To tylko starsza osoba.
Ale to nie była „tylko” starsza osoba. To była kobieta z demencją, która czasem nie poznawała mnie rano i krzyczała przez sen. To były nieprzespane noce i strach przed kolejnym upadkiem.
Najgorsze były jednak rozmowy z teściową przez telefon:
– Marto, jesteś taka dzielna! Gdyby nie ty… Ja tu haruję po dwanaście godzin dziennie! – mówiła dramatycznym tonem. – Ale pamiętaj, rodzina jest najważniejsza.
Za każdym razem czułam się winna, że mam dość. Że czasem marzę o tym, by wyjść z domu i już nie wrócić.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie moja mama:
– Córeczko, kiedy nas odwiedzisz? Dawno cię nie było…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wstydziłam się przyznać, że nie mam siły nawet na krótką wizytę.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Marcin oddala się ode mnie coraz bardziej. Przestał pytać, jak się czuję. Przestał mnie przytulać. Wieczorami siedział przed komputerem albo wychodził „na piwo” z kolegami.
Pewnego wieczoru usiadłam naprzeciwko niego przy stole:
– Marcin… Czy ty jeszcze mnie kochasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony:
– O co ci chodzi? Przecież wszystko jest w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Kiedy babcia zachorowała poważniej i trafiła do szpitala, poczułam ulgę… i natychmiast ogarnęło mnie poczucie winy. Czy to normalne? Czy jestem potworem?
Teściowa wróciła na kilka dni. Wpadła do domu jak burza:
– No i co tu się dzieje? Marta, dlaczego babcia wygląda tak źle? Czy ty w ogóle się nią zajmujesz?
Poczułam jak coś we mnie pęka:
– Pani Halino, robiłam wszystko co mogłam! Przez sześć lat byłam tu dzień w dzień! Gdzie pani była?
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
– Ja tu zarabiam na was wszystkich! A ty nawet nie potrafisz zadbać o staruszkę!
Marcin milczał. Stał w kącie i patrzył w podłogę.
Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Po raz pierwszy zaczęłam myśleć o rozwodzie.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Marcin był chłodny i zdystansowany. Teściowa dzwoniła codziennie i wypytywała o każdy szczegół.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Marcinowi:
– Nie dam już rady. Albo coś się zmieni, albo odchodzę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Przecież przesadzasz…
Spakowałam walizkę i pojechałam do mamy. Po raz pierwszy od lat przespałam całą noc bez lęku i bez płaczu.
Po kilku dniach Marcin zadzwonił:
– Wrócisz?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Muszę pomyśleć o sobie.
Dziś mieszkam sama i powoli uczę się żyć na nowo. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy naprawdę byłam aż tak słaba?
A może to nie ja zawiodłam rodzinę – tylko rodzina zawiodła mnie? Jak myślicie?