Zaślubiny, a radości brak – Historia Magdaleny i Marii Wandy
– Mamo, czy możemy dziś nie rozmawiać o nim? – zapytałam cicho, stojąc w progu kuchni, gdzie mama, Maria Wanda, wyciągała z szafy moją ślubną suknię. Jej dłonie drżały, a biała tkanina, którą tak starannie wybierałyśmy razem, wydawała się teraz ciężka jak ołów. Łzy zaczęły jej spływać po policzkach, choć próbowała je ukryć, odwracając się do okna.
Nie minęły nawet trzy miesiące od mojego wesela, a ja wróciłam do rodzinnego domu w Łowiczu. Wróciłam bez męża, bez uśmiechu i bez wiary w szczęśliwe życie. Wesele było piękne, wszyscy się bawili, a ja… ja grałam rolę szczęśliwej panny młodej. W środku czułam tylko pustkę i strach.
Mama powoli odwiesiła suknię na wieszak i podeszła do mnie. – Magdaleno, dziecko, co się stało? – Jej głos był cichy, jakby bała się, że prawda rozpadnie nas na kawałki.
Nie wiedziałam, jak jej powiedzieć, że Paweł, mój świeżo poślubiony mąż, już w noc poślubną pokazał swoją prawdziwą twarz. Że jego czułość była tylko maską, a za zamkniętymi drzwiami domu, który miał być naszym azylem, czekały na mnie krzyki, pretensje i zimna obojętność.
– Mamo, ja… ja nie mogłam tam zostać. – Głos mi się załamał. – On… on nie był taki, jak myślałam.
Mama przytuliła mnie mocno, a ja poczułam, jak jej ramiona drżą. Przez chwilę obie płakałyśmy w milczeniu. W głowie wciąż słyszałam słowa Pawła z ostatniej kłótni: „Jesteś nikim bez mnie. Wrócisz na kolanach.”
Wesele było jak z bajki. Białe róże, orkiestra, śmiech gości i toast za nasze szczęście. Nikt nie widział, jak bardzo się bałam. Paweł był wtedy czarujący, uśmiechnięty, opowiadał żarty mojemu wujkowi i tańczył ze mną do białego rana. Ale już wtedy, w jego oczach widziałam cień, którego nie umiałam nazwać.
Po ślubie zamieszkaliśmy w jego domu pod Skierniewicami. Jego matka, pani Halina, od początku patrzyła na mnie z góry. „Magdalena, powinnaś się bardziej starać. Paweł lubi porządek. Paweł nie lubi, jak się spóźniasz z obiadem.” Każdego dnia czułam się coraz mniejsza. Paweł wracał z pracy i nie pytał, jak minął mi dzień. Zamiast tego rzucał kurtkę na krzesło i siadał przed telewizorem. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, ucinał: „Nie teraz, jestem zmęczony.”
Pewnego wieczoru, kiedy odważyłam się powiedzieć mu, że czuję się samotna, wybuchł. Krzyczał, że jestem niewdzięczna, że nie doceniam tego, co mam. Następnego dnia nie odezwał się do mnie ani słowem. Czułam się jak duch we własnym domu.
Po dwóch miesiącach zaczęłam mieć koszmary. Budziłam się zlana potem, z uczuciem, że się duszę. Mama dzwoniła, pytała, jak się czuję, a ja kłamałam: „Wszystko dobrze, mamo. Paweł jest cudowny.” Nie chciałam jej martwić. Ale pewnego dnia nie wytrzymałam. Spakowałam walizkę i wróciłam do Łowicza.
W domu zastałam ciszę. Tata wyjechał do pracy do Niemiec, jak co miesiąc. Mama siedziała w kuchni i szyła na maszynie. Gdy mnie zobaczyła, zamarła.
– Magdaleno, co się stało? – powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo.
– Nie mogę tam wrócić, mamo. On mnie nie kocha. On mnie nie szanuje. – Słowa wypływały ze mnie jak rwąca rzeka.
Mama usiadła obok mnie i przez chwilę milczała. – Wiesz, twoja babcia też nie miała łatwego życia z dziadkiem. Ale nigdy nie wróciła do rodziców. Zawsze mówiła: „Małżeństwo to nie bajka.”
– Ale ja nie chcę tak żyć! – wykrzyknęłam. – Nie chcę być jak babcia! Chcę być szczęśliwa! Czy to takie złe?
Mama spojrzała na mnie z bólem w oczach. – Nie wiem, Magdaleno. Czasy się zmieniły, ale ludzie… ludzie wciąż oczekują, że będziesz cierpieć w milczeniu.
Przez kolejne dni unikałam rozmów z sąsiadkami. Wiedziałam, że już plotkują: „Magdalena wróciła od męża. Coś musiało się stać.” W sklepie pani Zosia patrzyła na mnie z litością, a koleżanki z liceum pisały wiadomości: „Wszystko w porządku?”
Nie spałam po nocach. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się, czy powinnam wrócić do Pawła. Może przesadzam? Może to ja jestem winna? Ale potem przypominałam sobie jego zimne spojrzenie i słowa, które bolały bardziej niż uderzenie.
Pewnego ranka mama zaproponowała spacer do parku. Siedziałyśmy na ławce pod wielką lipą, a ona powiedziała: – Może powinnaś porozmawiać z kimś… z psychologiem? To nie wstyd, Magdaleno.
Zgodziłam się. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że ktoś mnie słucha i rozumie. Psycholog powiedziała mi: – To nie twoja wina. Masz prawo do szczęścia.
Zaczęłam powoli wracać do siebie. Znalazłam pracę w lokalnej bibliotece. Każdego dnia uczyłam się na nowo oddychać bez lęku. Mama wspierała mnie, choć widziałam, że wciąż martwi się o moją przyszłość.
Paweł dzwonił kilka razy. Raz przyszedł pod dom i błagał, żebym wróciła. Obiecywał, że się zmieni. Ale ja już nie wierzyłam w jego słowa.
Dziś patrzę na swoją ślubną suknię i zastanawiam się, czy kiedykolwiek jeszcze poczuję radość z miłości. Czy można zacząć od nowa po takim upadku marzeń? Czy mam prawo szukać szczęścia, nawet jeśli wszyscy wokół oczekują ode mnie poświęcenia?
Może ktoś z was też kiedyś musiał wybrać między tym, co wypada, a tym, co podpowiada serce? Czy warto walczyć o siebie, nawet jeśli oznacza to rozczarowanie najbliższych?