Wróciłam z noworodkiem do domu, a tam… pustka. Dlaczego nikt mnie nie przygotował na taki ból?

— Nie płacz, Zosiu, już jesteśmy w domu — szepnęłam, przekraczając próg naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. W jednej ręce trzymałam fotelik z moją nowo narodzoną córeczką, w drugiej torbę z rzeczami ze szpitala. W korytarzu panował chłód i cisza, jakby dom nie wiedział, że właśnie wróciłyśmy z najważniejszej podróży mojego życia.

— Michał? — zawołałam cicho, choć wiedziałam, że go nie ma. Obiecał być, obiecał wszystko przygotować. Przez dziewięć miesięcy powtarzał: „Nie martw się, kochanie, ja się wszystkim zajmę”. Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć.

Zosia zaczęła płakać. Próbowałam ją utulić, ale ręce mi drżały. Przeszłam do pokoju dziecięcego — a raczej tego, co miało nim być. Puste ściany, brak łóżeczka, nawet przewijaka nie było. Tylko kilka kartonów z rzeczami, których nie zdążyliśmy rozpakować po przeprowadzce.

Usiadłam na podłodze i poczułam, jak łzy same spływają mi po policzkach. „Jak mogłam być tak naiwna?” — myślałam. Przecież Michał od miesięcy żył tylko pracą. Jego szef, pan Kwiatkowski, dzwonił nawet w nocy. Michał wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Ale zawsze powtarzał: „Dla nas to robię”.

Telefon zadzwonił. To była mama.

— Iwonko, już jesteście? Jak się czujesz? — jej głos był ciepły, ale wyczuwałam w nim napięcie.

— Mamo… ja… — głos mi się załamał. — Tu nic nie jest gotowe. Nie ma łóżeczka, pieluch… Michała nie ma…

— O Boże… Iwona, przecież mówiłaś mu tyle razy! — usłyszałam w jej głosie gniew i bezradność.

— Mówiłam… Ale on… — nie dokończyłam. Zosia znów zaczęła płakać.

Mama obiecała przyjechać jak najszybciej. Odłożyłam telefon i spojrzałam na córkę. Była taka malutka, bezbronna. Zasłużyła na coś lepszego niż matka płacząca na podłodze.

Po godzinie usłyszałam klucz w drzwiach.

— Iwona? — Michał wszedł do mieszkania z torbą z Biedronki.

— Gdzie byłeś? — zapytałam cicho, ledwo powstrzymując łzy.

— Przepraszam… Szef mnie zatrzymał… Kupiłem pieluchy i mleko…

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

— Michał… tu nie ma nawet łóżeczka! Gdzie Zosia ma spać? Na podłodze?

Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.

— Myślałem… że zdążę… Przepraszam…

Wybuchłam płaczem. Wszystko we mnie pękło.

— Przez dziewięć miesięcy miałeś czas! Ja rodziłam sama! Ty nawet nie byłeś przy porodzie! — krzyczałam przez łzy.

Michał stał jak sparaliżowany.

— Ja… ja nie wiem, co mam zrobić… — wyszeptał.

Wtedy zrozumiałam: on też jest zagubiony. Ale czy to mnie usprawiedliwiało? Czy to wystarczyło mojej córce?

Mama przyjechała po pół godzinie. Wniosła stare łóżeczko po moim bracie i kilka paczek pieluch.

— Michał, wyjdź na chwilę — powiedziała stanowczo.

Zostawiła nas same. Przytuliła mnie mocno.

— Dziecko, musisz być silna dla Zosi. Michał się pogubił, ale ty musisz walczyć o siebie i o nią.

Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Czy naprawdę muszę być silna za dwoje?

Wieczorem Michał wrócił do pokoju dziecięcego. Stał długo w drzwiach.

— Iwona… ja nie umiem być ojcem — powiedział cicho.

Spojrzałam na niego przez łzy.

— A ja nie umiem być matką w samotności.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak cienie. Michał próbował pomagać, ale wszystko robił nieporadnie. Zosia płakała coraz częściej. Ja byłam coraz bardziej zmęczona i rozgoryczona.

Pewnej nocy usiadłam przy oknie z Zosią na rękach i patrzyłam na światła miasta.

„Dlaczego nikt mnie nie przygotował na taki ból?” — myślałam gorzko. Wszyscy mówili o radości macierzyństwa, o cudzie narodzin. Nikt nie mówił o samotności, o rozczarowaniu najbliższą osobą.

Po tygodniu mama musiała wrócić do siebie. Zostałam sama z Zosią i Michałem, który coraz częściej uciekał do pracy.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka ze szkoły rodzenia, Kasia.

— Iwona, jak sobie radzisz?

Nie wytrzymałam. Opowiedziałam jej wszystko: o pustym domu, o braku wsparcia, o tym jak bardzo się boję.

— Wiesz co? U mnie było podobnie — powiedziała cicho. — Mój Bartek też uciekł w pracę. Myślałam, że tylko ja tak mam…

Rozmawiałyśmy długo. Poczułam ulgę i pierwszy raz od dawna – nadzieję.

Wieczorem powiedziałam Michałowi:

— Musimy porozmawiać. Jeśli się nie zmienisz, jeśli nie zaczniesz być tu naprawdę – odejdę do mamy.

Spojrzał na mnie przerażony.

— Postaram się… tylko daj mi czas…

Nie wiem, czy mu wierzę. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że muszę być silna za wszystkich.

Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: ile jeszcze kobiet musi przeżyć taki powrót do domu? Dlaczego tak trudno nam prosić o pomoc i dlaczego tak często zostajemy same wtedy, gdy najbardziej potrzebujemy wsparcia?