Co roku gotuję dla rodziny męża na jego urodziny. W tym roku postanowiłam powiedzieć DOŚĆ – i wszystko się posypało…
— Znowu? — wyszeptałam, patrząc na ekran telefonu. „Będziemy w sobotę!” napisała teściowa, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Nawet nie zapytała, czy nam pasuje. Spojrzałam na zegar. Był wtorek, a ja już czułam ciężar tych wszystkich godzin spędzonych nad garami, krojąc sałatki i piekąc ciasta, które potem znikały w mgnieniu oka.
Mój mąż, Tomek, wszedł do kuchni z kubkiem kawy i uśmiechem na twarzy. — Coś się stało? — zapytał, widząc moją minę.
— Twoja mama napisała, że przyjadą w sobotę. Znowu. Bez pytania. — Moje słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzałam.
Tomek westchnął i spuścił wzrok. — No wiesz, oni tak zawsze…
— Właśnie! Zawsze! — przerwałam mu. — A ja zawsze stoję w kuchni dwa dni, a potem nawet nie usłyszę „dziękuję”. Nawet prezentu ci nie przynoszą! To twoje urodziny, a ja czuję się jak kelnerka w barze mlecznym.
Cisza. Tomek podrapał się po głowie i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z narastającą frustracją i poczuciem winy. Przecież to jego rodzina… Ale czy to znaczy, że mam być niewidzialna?
Przez kolejne dni chodziłam jak na szpilkach. W pracy nie mogłam się skupić, bo w głowie układałam listę zakupów i planowałam menu. Ale im bliżej soboty, tym bardziej narastała we mnie złość. Dlaczego nikt mnie nie pyta o zdanie? Dlaczego mam być miła i gościnna, skoro nikt nie liczy się z moimi uczuciami?
W czwartek wieczorem podjęłam decyzję. W tym roku zrobię coś innego. Nie będę gotować przez dwa dni. Zamówię catering — choćby miało mnie to kosztować połowę pensji. Albo… po prostu nie zrobię nic.
W piątek powiedziałam Tomkowi:
— W tym roku nie gotuję. Zamówiłam jedzenie z restauracji. Jeśli twoja mama będzie miała pretensje, możesz jej to wyjaśnić.
Tomek spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie protestował.
W sobotę rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Przez chwilę miałam ochotę jednak coś upiec — żeby nie było „wstydu” przed rodziną Tomka. Ale powstrzymałam się. Zamówione jedzenie miało przyjechać o 13:00.
O 12:30 usłyszałam dzwonek do drzwi. Oczywiście — rodzina Tomka zawsze przychodzi za wcześnie. Teściowa weszła do mieszkania jak do siebie, rozglądając się krytycznie po salonie.
— Ooo, jeszcze nic nie pachnie… — rzuciła z przekąsem.
— Zamówiłam jedzenie z restauracji — odpowiedziałam spokojnie.
Teść spojrzał na mnie zaskoczony:
— A to tak można? Na urodziny?
— Można — odpowiedział Tomek, stając po mojej stronie.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Teściowa spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie zabić wzrokiem.
— No dobrze… — mruknęła w końcu i usiadła na kanapie.
Kiedy przyjechało jedzenie, rozłożyłam wszystko na stole: pierogi, schabowy, sałatki, ciasta. Było smacznie i kolorowo, choć nie domowo. Rodzina Tomka jadła bez słowa, jakby każdy kęs był aktem zdrady wobec tradycji.
Po obiedzie teściowa zaczęła narzekać:
— No wiesz, Aniu… Ja rozumiem wygodę, ale przecież to urodziny Tomka! Zawsze było tak miło…
— Miło? — przerwałam jej. — Miło dla kogo? Bo ja co roku czuję się jak służąca.
Teść chrząknął nerwowo, a Tomek złapał mnie za rękę pod stołem.
— Może przesadzasz… — zaczęła teściowa.
— Nie przesadzam! — głos mi zadrżał. — Chciałabym choć raz być gościem we własnym domu.
Zapadła cisza tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach.
Po chwili teściowa wstała i zaczęła zbierać talerze do kuchni. To był pierwszy raz od dziesięciu lat, kiedy ktoś poza mną sprzątał po obiedzie.
Wieczorem Tomek przytulił mnie mocno:
— Dziękuję ci… Za odwagę. Może teraz coś się zmieni.
Ale nie wszystko poszło gładko. Następnego dnia dostałam od szwagierki wiadomość: „Mama jest bardzo rozczarowana twoim zachowaniem”. Przez kolejne tygodnie czułam chłód ze strony rodziny Tomka. Unikali spotkań, a jeśli już do nich dochodziło — atmosfera była napięta jak struna.
Zastanawiałam się wiele razy: czy dobrze zrobiłam? Czy warto było ryzykować rodzinny spokój dla własnej godności? Czy może powinnam była dalej zaciskać zęby i udawać, że wszystko jest w porządku?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba powiedzieć DOŚĆ, nawet jeśli oznacza to burzę i łzy. Bo ile razy można poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań?
Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni we własnym domu? Ile jesteście w stanie poświęcić dla „świętego spokoju”?