Czy jeszcze jestem potrzebna? Historia matki, która czuje się zapomniana

— Mamo, nie musisz przyjeżdżać. Damy sobie radę — usłyszałam w słuchawce głos mojego starszego syna, Michała. Był zmęczony, jak zwykle, ale w jego tonie wyczułam coś więcej niż tylko znużenie. Była tam nuta zniecierpliwienia, jakby moja troska była już niepotrzebnym balastem. — Ale przecież mówiłeś, że Zosia jest chora, a ty masz dyżur w szpitalu… — próbowałam jeszcze raz, czując, jak ściska mnie w gardle. — Mamo, naprawdę. Zosia sobie poradzi. Dziękuję, ale nie trzeba.

Odłożyłam telefon i przez chwilę siedziałam w ciszy, patrząc na zdjęcia moich synów na półce. Michał i Tomek — kiedyś całe moje życie, teraz coraz bardziej oddaleni. Zawsze byłam tą matką, która gotowała obiady na dwa dni naprzód, szykowała kanapki do szkoły i czekała z herbatą po nocnych imprezach. Teraz ich życie toczy się beze mnie. Tomek mieszka w Gdańsku z narzeczoną, rzadko dzwoni. Michał — lekarz, wiecznie zajęty. Czasem mam wrażenie, że jestem dla nich tylko numerem w telefonie.

W kuchni pachniało jeszcze świeżym chlebem, który upiekłam rano z myślą o tym, że może ktoś wpadnie na śniadanie. Nikt nie przyszedł. Nawet sąsiadka Basia nie miała czasu na kawę. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać — cicho, żeby nikt nie usłyszał przez cienkie ściany bloku.

Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Ewa. — Anka, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś nie tak. — Nic… Po prostu chyba już nie jestem im potrzebna — odpowiedziałam i poczułam, jak łzy znów napływają mi do oczu. — Oj przestań! Każde dziecko dorasta. Musisz znaleźć coś dla siebie! — Ewa zawsze była twarda. Miała swoje życie, swoje pasje. Ja? Ja byłam matką.

Przez kolejne dni próbowałam zająć myśli czymś innym. Poszłam na spacer do parku, zapisałam się na zajęcia z jogi dla seniorów. Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania, czułam tylko jeszcze większą pustkę. Próbowałam dzwonić do Tomka — nie odebrał. Napisałam wiadomość: „Jak się czujesz? Może zadzwonisz wieczorem?” Odpisał po dwóch dniach: „Wszystko ok, dużo pracy.” Tyle.

W niedzielę postanowiłam upiec szarlotkę i pojechać do Michała bez zapowiedzi. Może się ucieszy? Może potrzebuje matki bardziej niż mówi? Wzięłam autobus przez pół miasta, trzymając ciasto na kolanach jak najcenniejszy skarb. Kiedy otworzyła mi Zosia, była wyraźnie zaskoczona. — Ojej, Aniu! Nie spodziewaliśmy się cię… Michał jest w pracy, a ja właśnie wychodzę z Hanią do koleżanki… Może zostaniesz na chwilę? — zaproponowała grzecznie, ale widziałam w jej oczach zmieszanie.

Usiadłam na kanapie z Hanią na kolanach i przez chwilę czułam się potrzebna — wnuczka tuliła się do mnie i opowiadała o przedszkolu. Ale Zosia zerkała na zegarek i po kwadransie musiałam się zbierać. Wracałam do domu z pustym pojemnikiem po cieście i jeszcze większą pustką w sercu.

Wieczorem zadzwonił Michał. — Mamo, przepraszam, że mnie nie było. Wiesz… Dobrze, że wpadłaś, ale następnym razem daj znać wcześniej, okej? Zosia ma teraz trudny czas i trochę jej przeszkadza taka niespodzianka… — Słuchałam go i czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim nocami. Przewracałam się z boku na bok i zadawałam sobie pytania: Czy naprawdę jestem już tylko przeszkodą? Czy wychowałam ich tak dobrze, że już mnie nie potrzebują? A może to ja nie potrafię znaleźć swojego miejsca?

Pewnego dnia spotkałam w sklepie starą znajomą z pracy, panią Halinę. — Aniu! Jak dzieci? Wnuki? — spytała z uśmiechem. Uśmiechnęłam się blado i odpowiedziałam coś ogólnikowego. Nie chciałam mówić prawdy: że czuję się samotna jak nigdy dotąd.

Wieczorem zadzwoniła Ewa. — Anka, musisz coś zmienić! Zapisz się na Uniwersytet Trzeciego Wieku albo pojedź gdzieś sama! Nie możesz żyć tylko dla nich! — krzyczała niemal przez telefon. Miała rację… Ale jak nauczyć się żyć dla siebie po tylu latach życia dla innych?

Zebrałam się w sobie i poszłam na spotkanie Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Siedziałam wśród obcych ludzi i słuchałam wykładu o historii Warszawy. Poczułam się dziwnie wolna — nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie oczekiwał obiadu ani pomocy przy dzieciach.

Po spotkaniu podeszła do mnie pani Maria: — Pierwszy raz? Ja też kiedyś myślałam, że dzieci będą zawsze mnie potrzebować… Ale teraz mam tu przyjaciółki i swoje życie! Chodź na kawę! — Uśmiechnęła się ciepło i poczułam pierwszy raz od dawna przebłysk nadziei.

Zaczęłam powoli budować swoje nowe życie. Zapisałam się na zajęcia z malarstwa, zaczęłam częściej wychodzić z domu. Michał i Tomek dzwonili rzadko, ale już nie czekałam na ich telefon z takim bólem jak wcześniej.

Czasem jednak wracały stare myśli: czy naprawdę jestem im już niepotrzebna? Czy to normalne, że dzieci odchodzą tak daleko? Czy każda matka musi nauczyć się żyć bez nich?

Patrzę dziś w lustro i widzę kobietę starszą niż kiedyś, ale silniejszą niż myślała o sobie przez lata. Może właśnie teraz jest czas na moje życie?

Czy każda matka musi przejść przez taki ból samotności? A może to tylko ja nie potrafię pogodzić się z tym, że dzieci dorosły? Co wy o tym myślicie?