Mój mąż, wieczny gość w naszym domu: Zawsze u mamy albo w pracy. Czy to jeszcze rodzina?

— Znowu wychodzisz? — zapytałam, czując jak głos mi drży, choć starałam się brzmieć zwyczajnie. Stałam w kuchni, z synkiem na rękach, a Tomek już zakładał buty.

— Mama prosiła, żebym jej pomógł z komputerem. To potrwa chwilę — rzucił przez ramię, nawet na mnie nie patrząc.

Chwilę… Wiem, co to znaczy. Wróci późnym wieczorem, kiedy ja już będę walczyć ze snem, a nasz synek, Jaś, dawno zaśnie po kolejnym dniu bez taty. Ostatnio te „chwile” zdarzają się codziennie — raz praca po godzinach, raz teściowa, która „nie daje sobie rady”, choć jest zdrowa i energiczna jak nigdy.

Oparłam się o blat. W kuchni pachniało zupą pomidorową i świeżym chlebem. Kiedyś Tomek uwielbiał wracać do domu na taki zapach. Teraz nawet nie zauważa.

— Tomek… — zaczęłam cicho, ale już zamykał drzwi. Usłyszałam tylko: — Nie czekaj z kolacją!

Zostałam sama. Jaś gaworzył coś do swojego pluszowego misia. Usiadłam z nim na podłodze i poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy dziecku, ale nie umiałam już inaczej.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

— Kochanie, jak się trzymasz? — zapytała ciepło.

— Dobrze… — skłamałam odruchowo.

— Znowu jesteś sama?

Milczałam przez chwilę.

— Tomek pomaga swojej mamie — powiedziałam w końcu. — Ostatnio często tam bywa.

Mama westchnęła.

— Może powinnaś z nim porozmawiać? Powiedzieć mu, jak się czujesz?

— Próbowałam… On uważa, że przesadzam. Że przecież pracuje dla nas i pomaga mamie, bo ona jest sama.

— A ty? Ty też jesteś sama.

Po rozmowie długo patrzyłam w sufit. Przypomniałam sobie nasze początki — jak Tomek przyjeżdżał do mnie na rowerze z bukietem polnych kwiatów, jak śmialiśmy się z byle czego. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia postanowiłam spróbować jeszcze raz. Kiedy Tomek wrócił — późno, zmęczony i rozdrażniony — usiadłam naprzeciwko niego przy stole.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie niechętnie.

— O czym?

— O nas. O tym, że nie ma cię w domu. Że Jaś cię prawie nie zna. Że ja… czuję się samotna.

Wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. Pracuję dla was! Mama potrzebuje pomocy, a ty masz urlop macierzyński. Co jeszcze mam zrobić?

Poczułam, jak narasta we mnie złość.

— Może po prostu być tu czasem? Z nami? Zjeść wspólną kolację? Pobawić się z Jasiem?

Tomek westchnął ciężko.

— Nie rozumiesz… Mama jest sama od śmierci taty. Nie mogę jej zostawić.

— A ja? Ja też jestem sama! — krzyknęłam nagle, aż Jaś się rozpłakał.

Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem i wyszedł do drugiego pokoju. Usłyszałam trzask drzwi.

Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. On wychodził wcześnie rano i wracał późno. Ja coraz częściej płakałam po nocach. Przyjaciółki mówiły: „Poczekaj, jak wrócisz do pracy, wszystko się zmieni”. Ale czy naprawdę?

W weekend odwiedziła nas teściowa. Przyniosła ciasto i zaczęła opowiadać o swoich problemach zdrowotnych — które znałam już na pamięć.

— Tomuś tak mi pomaga… — mówiła z dumą. — Taki dobry syn!

Patrzyłam na nią i czułam narastającą frustrację. Czy ona naprawdę nie widzi, że zabiera mi męża?

Po jej wyjściu Tomek był wyraźnie spięty.

— Nie mogłaś być milsza? — rzucił oskarżycielsko.

— A ty nie możesz być czasem dla mnie?

Wybuchliśmy oboje. Krzyki, łzy, pretensje. Ja o jego matkę i pracę, on o moje „czepianie się” i brak zrozumienia dla jego obowiązków.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc jego ciężki oddech po drugiej stronie łóżka. W końcu wyszłam do kuchni i usiadłam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.

Czy naprawdę tak wygląda rodzina? Czy jestem tylko dodatkiem do jego życia — kimś, kto zajmuje się dzieckiem i domem, podczas gdy on żyje swoim światem?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Magda.

— Musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — Inaczej zawsze będziesz druga po jego mamie i pracy.

Ale jak to zrobić? Jak powiedzieć mężowi: „Wybierz mnie”? Czy to w ogóle fair?

Zebrałam się na odwagę i napisałam Tomkowi długi list. Opisałam wszystko: moją samotność, tęsknotę za dawnym nami, strach przed przyszłością. Położyłam mu go na poduszce.

Następnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł obok mnie bez słowa i długo milczeliśmy razem.

— Przepraszam — powiedział w końcu cicho. — Nie wiedziałem, że aż tak to przeżywasz…

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Bo czy jedno „przepraszam” wystarczy?

Od tamtej pory próbujemy budować wszystko od nowa. Jest ciężko — teściowa nadal dzwoni codziennie, praca Tomka nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale czasem udaje nam się zjeść wspólną kolację albo pójść razem na spacer z Jasiem.

Często jednak pytam siebie: czy można być szczęśliwą w cieniu czyichś priorytetów? Czy rodzina to naprawdę wspólnota — czy tylko zbiór samotnych ludzi pod jednym dachem?

A wy? Jak radzicie sobie z podobnymi problemami? Czy warto walczyć o bliskość za wszelką cenę?