„Nie, twoja mama nie zamieszka z nami!” — Moja walka o dom i godność w cieniu teściowej
— Nie, Piotrze, nie zgadzam się! — mój głos drżał, a w oczach czułam łzy. Stałam w kuchni, opierając się o blat, podczas gdy Piotr nerwowo przesuwał palcami po ekranie telefonu. — Twoja mama nie może z nami zamieszkać. To nasz dom!
Piotr westchnął ciężko, nie patrząc mi w oczy. — Ola, ona nie ma dokąd pójść. Tata nie żyje, a mieszkanie sprzedali. Przecież to moja matka…
W tej chwili poczułam się jak intruz we własnym życiu. Przez siedem lat budowaliśmy z Piotrem nasz świat — małe mieszkanie na warszawskim Ursynowie, dwójka dzieci, wspólne rytuały. Wiedziałam, że jego mama, pani Jadwiga, nigdy mnie nie akceptowała. Zawsze byłam „tą dziewczyną z prowincji”, która „nie wie, jak się gotuje rosół” i „nie umie wychować dzieci”.
Tamtej nocy nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i słyszałam w głowie jej głos: „Olu, tak się nie prasuje koszul mężowi”, „Olu, dzieci powinny chodzić spać wcześniej”, „Olu, ty niczego nie rozumiesz”.
Następnego dnia Piotr przywiózł ją z walizkami. Weszła do mieszkania jak do siebie. Rozejrzała się krytycznie po salonie i od razu zaczęła przestawiać poduszki na kanapie.
— No, no… trochę tu ciasno, ale jakoś się pomieścimy — rzuciła z uśmiechem.
Przez pierwsze dni próbowałam być uprzejma. Gotowałam jej ulubione zupy, pytałam o zdrowie. Ale ona coraz bardziej przejmowała kontrolę nad naszym domem. Zaczęła decydować, co dzieci jedzą na śniadanie, jak mają być ubrane do szkoły. Piotr milczał. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, mówił tylko: „Daj spokój, to przejściowe”.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni.
— Piotruś, Ola chyba sobie nie radzi z domem… Może powinnam częściej gotować? Dzieci są takie chude…
— Mamo, daj jej trochę przestrzeni… — odpowiedział cicho Piotr.
— Przestrzeni? A kto tu dba o porządek? Ty? — prychnęła pani Jadwiga.
Poczułam się upokorzona. Jakby ktoś wyciągnął mnie na środek rynku i wyśmiał przed całym światem. Przez kolejne tygodnie czułam się coraz gorzej. Zaczęłam unikać własnego domu. Po pracy zostawałam dłużej w biurze, a dzieci odbierała babcia.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
— Piotrze, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Dzieci spały, a z pokoju obok dochodziło ciche chrapanie pani Jadwigi.
— Ja tak dłużej nie mogę. Czuję się jak służąca we własnym domu. Twoja mama mnie nie szanuje. Ty też… bo pozwalasz jej na wszystko.
Piotr spuścił głowę.
— Ola… ona jest sama. Nie mogę jej wyrzucić na bruk.
— Ale ja też jestem sama! — krzyknęłam nagle. — Sama w tym wszystkim! Nie masz pojęcia, jak to boli!
Zapanowała cisza. Po policzkach spływały mi łzy.
— Może powinnam wyjechać… — szepnęłam.
Piotr złapał mnie za rękę.
— Nie mów tak… Proszę cię.
Ale nic się nie zmieniało. Pani Jadwiga coraz częściej robiła mi uwagi przy dzieciach:
— Widzisz, Zosiu? Mama znów zapomniała o twoim podwieczorku. Babcia zawsze pamięta.
Czułam, jak tracę autorytet w oczach własnych dzieci. Zosia zaczęła mówić do mnie tonem babci: „Mamo, babcia powiedziała, że źle wiążesz mi szalik”.
W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zapytała mnie na osobności:
— Olu, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
Chciało mi się krzyczeć: „Nie! Nic nie jest w porządku!”
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama z Białegostoku.
— Oluś, słyszałam od Zosi przez telefon… Co tam się dzieje?
Zaczęłam płakać do słuchawki.
— Mamo… ja już nie wiem, co robić.
Mama milczała przez chwilę.
— Córciu… musisz walczyć o siebie. O swój dom. O swoje dzieci.
Tej nocy podjęłam decyzję. Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z dziećmi do mamy na weekend.
Piotr zadzwonił wieczorem:
— Ola… co ty robisz?
— Daję ci czas do namysłu — odpowiedziałam spokojnie. — Albo ustalimy jasne granice z twoją mamą, albo ja nie wracam.
Przez dwa dni płakałam i rozmawiałam z mamą o wszystkim: o moich lękach, o samotności w małżeństwie, o tym, jak bardzo boję się stracić siebie.
W niedzielę Piotr przyjechał do Białegostoku. Był blady i zmęczony.
— Ola… przepraszam cię. Nie widziałem tego wszystkiego… Porozmawiam z mamą. Musimy ustalić zasady.
Wróciliśmy do Warszawy razem. Piotr usiadł z panią Jadwigą przy stole i powiedział stanowczo:
— Mamo, kocham cię i chcę ci pomóc. Ale Ola jest moją żoną i to ona jest panią tego domu. Musisz to uszanować.
Pani Jadwiga była oburzona:
— To ja was wychowałam! To ja wiem najlepiej!
Ale Piotr był nieugięty:
— Mamo… jeśli tego nie zaakceptujesz, będziesz musiała znaleźć inne miejsce do życia.
Przez kilka dni atmosfera była napięta jak struna. Pani Jadwiga obraziła się na wszystkich i zamknęła w swoim pokoju. Ale powoli zaczęła się wycofywać z codziennych spraw. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, żeby znalazła sobie mieszkanie komunalne lub zamieszkała u siostry w Lublinie.
To był długi proces — pełen łez i kłótni. Ale po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę i dumę z siebie.
Dziś wiem jedno: jeśli nie postawisz granic — nikt ich za ciebie nie postawi. Czy można uratować rodzinę bez poświęcenia siebie? Czy ktoś z was też musiał walczyć o swój dom?