Odmówiłam bycia na każde zawołanie mamy – teraz nie wiem, kim jestem. Moja walka o własne życie

– Znowu wychodzisz? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, w dłoniach ściskała mokrą ściereczkę, a jej spojrzenie wbijało się we mnie z wyrzutem. – Myślałam, że dziś pomożesz mi z zakupami. Wiesz, że sama nie dam rady dźwigać tych wszystkich rzeczy.

Zacisnęłam palce na pasku torebki. Miałam już na sobie płaszcz, buty, klucze w kieszeni. W głowie kłębiły się myśli: „Znowu. Znowu muszę wybierać między sobą a nią”.

– Mamo, mówiłam ci wczoraj, że idę na spotkanie z Olą. To ważne dla mnie…

– Dla ciebie wszystko jest ważniejsze niż ja! – przerwała mi ostro. – Gdyby nie ja, nie miałabyś co jeść ani gdzie mieszkać! Ale ty tylko myślisz o sobie.

Poczułam znajome ukłucie winy. To uczucie towarzyszyło mi od dziecka. Zawsze byłam tą „grzeczną” – pomagałam, nie sprzeciwiałam się, zgadzałam się na wszystko. Mama powtarzała: „Jesteś moją podporą, bez ciebie bym sobie nie poradziła”. Tata odszedł, gdy miałam dziewięć lat. Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie. I to ja stałam się jej ramieniem do wypłakania, powierniczką i… służącą.

W szkole nauczyciele chwalili mnie za uprzejmość i gotowość do pomocy. Koleżanki wiedziały, że mogą na mnie liczyć – odrabiałam za nie zadania, pożyczałam notatki, tłumaczyłam matematykę. Nikt nigdy nie pytał, czego ja chcę. Nawet ja sama nie wiedziałam.

Teraz mam 27 lat i nadal mieszkam z mamą w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Pracuję w biurze rachunkowym – nudna robota, ale stabilna. Mama powtarza: „Dobrze, że masz etat. Przynajmniej nie będziesz głodować jak ci wszyscy artyści”.

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że duszę się w tym życiu. Chciałabym wyjechać na weekend z przyjaciółmi, pójść na randkę bez tłumaczenia się mamie, kupić sobie coś ładnego bez jej komentarzy o marnowaniu pieniędzy. Ale za każdym razem, gdy próbuję postawić granicę, czuję się jak najgorsza córka świata.

Tego dnia jednak coś we mnie pękło.

– Mamo, musisz zacząć radzić sobie sama – powiedziałam cicho. – Nie mogę być zawsze na twoje zawołanie.

Spojrzała na mnie tak, jakby pierwszy raz widziała obcą osobę.

– A więc tak mi się odwdzięczasz? Po tym wszystkim?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z mieszkania i przez całą drogę do kawiarni czułam ciężar jej spojrzenia na plecach.

Ola już czekała przy stoliku.

– Wyglądasz jakbyś uciekła z pola bitwy – zażartowała.

Uśmiechnęłam się blado.

– Może trochę…

Opowiedziałam jej wszystko – o kłótni z mamą, o tym jak trudno mi być sobą, kiedy całe życie byłam „czyjąś podporą”. Ola słuchała uważnie.

– Wiesz co? Ty nawet nie wiesz, czego chcesz – powiedziała w końcu. – Zawsze mówisz o innych. A co z tobą?

Zatkało mnie. Miała rację. Nie wiedziałam.

Przez następne dni atmosfera w domu była lodowata. Mama milczała albo rzucała krótkie uwagi: „Nie przeszkadzaj sobie”, „Może jeszcze kawę mi podasz, skoro łaskawie jesteś w domu?”. Czułam się winna i… wolna jednocześnie. Po raz pierwszy od dawna miałam czas dla siebie.

Zaczęłam chodzić na spacery po pracy. Zapisałam się na jogę. Kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, choć mama zawsze mówiła, że „to kolor dla kobiet lekkich obyczajów”.

Pewnego wieczoru wróciłam późno do domu. Mama siedziała w kuchni przy zgaszonym świetle.

– Myślałam, że coś ci się stało – powiedziała cicho.

Usiadłam naprzeciwko niej.

– Mamo… Ja też mam swoje życie. Chcę być szczęśliwa.

– A ja? Ja już się nie liczę?

– Liczysz się. Ale nie mogę żyć tylko dla ciebie.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Boję się być sama…

Serce mi pękło. Przez chwilę chciałam rzucić wszystko i znów być tą grzeczną córką. Ale wiedziałam, że jeśli to zrobię – stracę siebie na zawsze.

Od tamtej rozmowy minęły dwa miesiące. Mama powoli zaczyna radzić sobie sama – czasem prosi sąsiadkę o pomoc, czasem zamawia zakupy przez internet. Ja uczę się żyć po swojemu. Poznałam fajnego chłopaka – Michała z jogi. Czasem czuję wyrzuty sumienia, ale coraz częściej czuję też radość i dumę z tego, że potrafię powiedzieć „nie”.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Kim jestem bez roli opiekunki? Czy potrafię być szczęśliwa tylko dla siebie?”

A wy? Czy mieliście odwagę postawić granice swoim bliskim? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy?