„Krzysztofie, wyjechałam do Gdańska. Dzieci są u mamy. Proszę, wybacz i spróbuj zrozumieć.” – Wyznanie wyczerpanej matki z Mazowsza
– Krzysztofie, wyjechałam do Gdańska. Dzieci są u mamy. Proszę, wybacz i spróbuj zrozumieć. – napisałam drżącymi palcami, zanim wyłączyłam telefon. W pokoju hotelowym panowała cisza, którą przerywał tylko szum ulicy za oknem. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w lustrze – zmęczone oczy, podkrążone od nieprzespanych nocy, włosy związane w niedbały kok. Czy to naprawdę ja? Czy to ta sama Marta, która jeszcze kilka lat temu śmiała się z Krzysztofem na ławce w parku, marząc o wspólnym domu i gromadce dzieci?
Ostatnie miesiące były jak niekończący się bieg przez przeszkody. Każdy dzień zaczynał się od walki z budzikiem, potem szybkie śniadanie dla dzieci, pakowanie plecaków, szukanie zgubionych butów. Krzysztof wychodził do pracy wcześnie, wracał późno i zawsze był zmęczony. – Przecież wiesz, że muszę zarabiać – powtarzał, gdy próbowałam powiedzieć mu o swoim zmęczeniu. – Ty siedzisz w domu, masz czas na kawę i seriale – rzucał pół żartem, pół serio.
Nie miałam czasu na kawę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio obejrzałam coś dla siebie. Moje życie kręciło się wokół dzieci: Zosia miała alergię, więc gotowanie dla niej to była osobna epopeja; Staś ciągle chorował; a ja próbowałam jeszcze dorabiać korepetycjami online, żeby starczyło na rachunki. Wieczorami siadałam na kanapie i płakałam w ciszy, żeby dzieci nie słyszały.
Mama mówiła: – Musisz być silna dla dzieci. Takie jest życie kobiety. Ale ja już nie miałam siły. Czułam się przezroczysta. Krzysztof nie widział mojego zmęczenia, nie słyszał moich próśb o wsparcie. Kiedyś próbowałam mu powiedzieć:
– Krzysiek, ja już nie daję rady…
– Przesadzasz, Marta. Inne mają gorzej i nie narzekają.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może faktycznie jestem słaba? Może powinnam po prostu zacisnąć zęby i robić swoje?
Pewnego wieczoru Staś dostał wysokiej gorączki. Siedziałam przy nim całą noc, a rano musiałam zawieźć Zosię do przedszkola i jeszcze poprowadzić lekcję online. Krzysztof zadzwonił tylko raz:
– Wszystko w porządku?
– Staś ma 39 stopni gorączki.
– Daj mu syrop i nie panikuj.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że jestem sama w tym wszystkim.
Przez kilka tygodni chodziłam jak cień. Mama zauważyła:
– Marto, wyglądasz okropnie. Może powinnaś odpocząć?
Ale jak odpocząć, kiedy wszystko jest na mojej głowie?
W końcu przyszedł ten dzień. Stałam w kuchni nad zlewem pełnym naczyń i poczułam, że nie mogę oddychać. Serce waliło mi jak oszalałe, ręce drżały. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… czy możesz zabrać dzieci na kilka dni?
– Oczywiście, kochanie. Co się stało?
– Muszę… muszę wyjechać.
Spakowałam torbę w dziesięć minut. Nie zabrałam wiele – kilka ubrań, książkę, notes. Pojechałam na dworzec i kupiłam pierwszy bilet do Gdańska. W pociągu patrzyłam przez okno na przesuwające się pola i lasy. Płakałam cicho, żeby nikt nie widział.
W hotelu po raz pierwszy od lat mogłam usiąść w ciszy i pomyśleć o sobie. Próbowałam przypomnieć sobie, kim byłam zanim stałam się tylko „mamą” i „żoną”. Przeglądałam stare zdjęcia w telefonie – uśmiechnięta dziewczyna na rowerze nad Wisłą, Marta z książką na ławce w parku… Gdzie ona się podziała?
Krzysztof dzwonił kilkanaście razy. Pisał wiadomości:
– Co ty wyprawiasz?
– Wracaj natychmiast!
– Dzieci cię potrzebują!
Nie miałam siły odpowiadać.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Marto, wszystko w porządku? Dzieci pytają o ciebie.
– Mamo… ja już nie wiem, co robić.
– Odpocznij. Ja się nimi zajmę.
Leżałam na łóżku i myślałam o tym wszystkim: o latach poświęceń, o tym jak bardzo chciałam być dobrą matką i żoną, jak bardzo chciałam być doceniona choćby jednym słowem: „Dziękuję”.
Następnego dnia poszłam nad morze. Siedziałam na plaży i patrzyłam na fale. Przechodziły obok mnie pary z dziećmi – śmiech dzieci mieszał się z krzykiem mew. Poczułam ukłucie zazdrości i smutku jednocześnie.
Wieczorem napisałam Krzysztofowi:
– Potrzebuję czasu dla siebie. Nie wiem, kiedy wrócę.
Odpisał:
– Egoistka.
Może jestem egoistką? Ale czy matka naprawdę musi zawsze zapominać o sobie? Czy bycie żoną oznacza rezygnację z własnych potrzeb?
Minęły trzy dni. Zaczęłam spać spokojniej. Zaczęłam czytać książkę dla przyjemności, nie dla dzieci ani pracy. Zaczęłam pisać w notesie myśli i marzenia – te same, które kiedyś miałam zanim pochłonęła mnie codzienność.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Czy wrócę do domu? Czy Krzysztof mnie zrozumie? Czy dzieci mi wybaczą? Jedno wiem na pewno: każda kobieta ma prawo do chwili oddechu.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze matek musi uciec na drugi koniec Polski, żeby ktoś zauważył ich zmęczenie? Czy naprawdę musimy dojść do ściany, żeby zostać usłyszane?