Mama grozi wydziedziczeniem, jeśli nie urodzę dziecka – czy naprawdę muszę wybierać między sobą a rodziną?

– Ewa, ile jeszcze będziesz zwlekać? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy oknie, zaciśnięte usta i spojrzenie wbite w moje plecy. – Masz już trzydzieści pięć lat. Wiesz, co lekarze mówią o późnym macierzyństwie.

Zamieszałam herbatę, próbując ukryć drżenie rąk. – Mamo, ile razy mamy o tym rozmawiać? To moje życie. Może nie chcę mieć dzieci. Może chcę żyć inaczej.

– Inaczej? – prychnęła. – A jak? Samotnie? Bez rodziny? Myślisz, że to szczęście?

Wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze. Ostatnio każda nasza wymiana zdań kończyła się kłótnią. Mama nie potrafiła zaakceptować, że jej jedyna córka nie podąża ścieżką, którą ona uznaje za jedyną słuszną.

– Ewa, ja nie żartuję – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Jeśli nie zmienisz zdania, jeśli nie zaczniesz myśleć poważnie o rodzinie… Nie zostawię ci mieszkania po sobie. Zapiszę je twojemu kuzynowi, Michałowi. On przynajmniej wie, co to znaczy odpowiedzialność.

Zatkało mnie. Wiedziałam, że mama potrafi być uparta, ale groźba wydziedziczenia? Czy naprawdę jej miłość była warunkowa?

– To twoje mieszkanie – odpowiedziałam po chwili. – Możesz zrobić z nim, co chcesz. Ale nie szantażuj mnie w ten sposób.

Wyszedłam z kuchni, czując łzy pod powiekami. W przedpokoju minęłam tatę. Spojrzał na mnie bezradnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Ania, moja przyjaciółka od liceum.

– I co tym razem? – zapytała bez ogródek.

– Grozi mi wydziedziczeniem – wyszeptałam.

– Ewa… Przecież to absurd! Przecież ty nawet nie jesteś pewna, czy chcesz mieć dzieci. A ona traktuje cię jak inkubator!

Zaśmiałam się przez łzy. – Wiesz, czasem mam wrażenie, że dla niej jestem tylko projektem do zrealizowania.

Ania milczała przez chwilę. – Może powinnaś z nią porozmawiać szczerze? Powiedzieć jej o swoich lękach, o tym, czego naprawdę pragniesz?

– Próbowałam tyle razy… Ale ona słyszy tylko to, co chce usłyszeć.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Siedziałam przy komputerze i patrzyłam w ekran, ale myśli krążyły wokół mamy i jej ultimatum. W przerwie na kawę podszedł do mnie Bartek z działu IT.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz na przybitą.

Wzruszyłam ramionami. – Rodzinne sprawy.

– Aaa… Te są najgorsze – uśmiechnął się ze zrozumieniem. – U mnie też wiecznie pytają: „Kiedy ślub? Kiedy dzieci?” Jakby to była jakaś lista zakupów do odhaczenia.

Uśmiechnęłam się słabo. – Moja mama poszła o krok dalej. Grozi mi wydziedziczeniem.

Bartek zagwizdał cicho. – Mocne. Ale wiesz co? To twoje życie. Nikt za ciebie go nie przeżyje.

Wieczorem długo leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Próbowałam sobie wyobrazić życie z dzieckiem. Czy byłabym szczęśliwa? Czy robiłabym to dla siebie czy tylko po to, by zadowolić mamę?

Wspominałam dzieciństwo – mama zawsze była wymagająca. Najlepsze oceny, najlepsza szkoła, potem studia prawnicze (których nienawidziłam). Zawsze musiałam być „najlepsza”, „najbardziej odpowiedzialna”. Teraz miało dojść do tego dziecko – kolejny punkt na liście jej oczekiwań.

W sobotę pojechałam do rodziców jeszcze raz. Mama siedziała w salonie i oglądała „Pytanie na śniadanie”.

– Mamo… Musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie z rezerwą.

– Ja wiem, że chcesz dla mnie dobrze – zaczęłam drżącym głosem. – Ale ja naprawdę nie wiem, czy chcę być matką. Nie wiem nawet, czy byłabym dobrą matką! Może nigdy nie będę gotowa… Może nigdy nie będę chciała tego tak jak ty.

Mama milczała długo. W końcu westchnęła ciężko.

– Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa… Żebyś miała kogoś bliskiego na starość…

– Ale ja już jestem szczęśliwa! Mam przyjaciół, pracę, pasje… Może to nie jest twoja definicja szczęścia, ale moja!

Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.

– Boję się o ciebie… Boję się, że zostaniesz sama…

Przytuliłam ją mocno pierwszy raz od dawna.

– Mamo… Samotność to nie brak dzieci czy męża. To brak akceptacji i miłości od najbliższych.

Nie wiem, czy ją przekonałam. Wiem tylko jedno: nie mogę żyć cudzym życiem. Nawet jeśli oznacza to utratę mieszkania czy rodzinnej aprobaty.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych kosztem własnego szczęścia? Czy rodzina ma prawo stawiać nam takie ultimatum? Co wy byście zrobili na moim miejscu?