Mój brat chciał sprzedać dom naszej chorej matki. Od tamtej pory nie jesteśmy już rodziną.

– Iwona, nie przesadzaj. Mama i tak już nic nie rozumie, a ten dom tylko się marnuje – głos Marcina odbijał się echem w pustym salonie. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, w którym mama jeszcze rok temu sadziła tulipany. Teraz leżała w swoim pokoju, przykuta do łóżka po udarze, a ja byłam jedyną osobą, która się nią opiekowała.

– Jak możesz tak mówić? To nasz dom! To jej dom! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Marcin wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z chłodną obojętnością.

– Iwona, ja mam swoje życie. Dzieci, pracę. Nie mogę tu siedzieć całymi dniami. Ty zawsze byłaś tą dobrą córką, więc rób co chcesz. Ale ja chcę swoją część. Chcę sprzedać dom.

Wtedy zrozumiałam, że mój brat już dawno przestał być częścią tej rodziny. Przestał być moim bratem.

Mama zachorowała nagle. Udar odebrał jej mowę i sprawność. Ja rzuciłam wszystko – pracę w bibliotece, mieszkanie w Warszawie – i wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu. Marcin przyjechał raz, na początku. Przyniósł kwiaty i butelkę wina, pogłaskał mamę po głowie i powiedział: „Będzie dobrze”. Potem zniknął.

Przez miesiące walczyłam sama. Rehabilitacja, lekarze, pieluchy, nocne pobudki, krzyki bólu i bezradności. Mama czasem patrzyła na mnie z takim smutkiem, że miałam ochotę uciec. Ale nie mogłam. Była moją mamą.

Marcin dzwonił rzadko. Zawsze miał wymówki: „Nie mogę przyjechać, Asia ma grypę”, „Szef mnie nie puści”, „Za dużo pracy”. W końcu przestał odbierać telefony.

Aż pewnego dnia pojawił się niespodziewanie. Przyszedł z notariuszem.

– Mama powinna podpisać pełnomocnictwo – powiedział cicho, jakby bał się mojej reakcji. – Sprzedamy dom, podzielimy się pieniędzmi. Ty będziesz mogła wynająć mieszkanie w mieście, a mama…

– A mama co? – przerwałam mu ostro. – Gdzie ją chcesz wysłać? Do domu opieki?

Marcin spuścił wzrok.

– Nie stać mnie na pomoc tutaj. Ty też długo nie wytrzymasz. To najlepsze rozwiązanie.

Wybuchłam płaczem. Notariusz patrzył na mnie z zakłopotaniem, jakby był świadkiem rodzinnej tragedii, której nie chciał dotykać.

– Wynoście się stąd! – krzyknęłam przez łzy.

Marcin wyszedł bez słowa. Notariusz przeprosił i zamknął za sobą drzwi.

Od tamtej pory nie odezwał się ani razu. Nie przysłał nawet kartki na święta.

Zostałyśmy z mamą same. Były dni, kiedy miałam ochotę zadzwonić do niego i błagać o pomoc. Ale duma mi nie pozwalała. Mama patrzyła na mnie czasem z wyrzutem – wiedziała, że coś jest nie tak, choć nie potrafiła już mówić.

Pieniądze zaczęły się kończyć. Sprzedałam biżuterię mamy, potem swój laptop. Zaczęłam dorabiać korepetycjami przez internet nocami, kiedy mama spała.

Sąsiedzi pomagali jak mogli – pani Basia przynosiła zupę, pan Andrzej raz naprawił cieknący kran. Ale to nie było to samo co rodzina.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedziałyśmy we dwie przy stole, a mama płakała cicho nad barszczem z uszkami. Wtedy poczułam prawdziwą pustkę.

Po roku mama zmarła. Trzymałam ją za rękę do końca.

Marcin pojawił się na pogrzebie w czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Stał z boku, nie podszedł do mnie ani razu. Po wszystkim podszedł do grobu i rzucił różę.

Wieczorem zadzwonił do mnie:

– Iwona… możemy porozmawiać?

– Nie mamy już o czym – odpowiedziałam zimno i odłożyłam słuchawkę.

Dziś mieszkam sama w tym domu. Czasem siadam w ogrodzie i myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wybaczyć Marcinowi? A może są rzeczy, których wybaczyć się nie da?

Czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy może coś więcej? Co Wy byście zrobili na moim miejscu?