Mój syn i wnuki prawie nie dzwonią. Czy naprawdę już mnie nie potrzebują?

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie – usłyszałam w słuchawce głos Pawła, mojego jedynego syna. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już się rozłączył. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zdjęcie wnuków, które ostatni raz widziałam na żywo pół roku temu. Wtedy jeszcze przytulali się do mnie, śmiali się z moich starych opowieści i prosili o naleśniki z dżemem. Teraz nawet nie wiem, czy pamiętają mój głos.

Zawsze byłam matką na pełen etat. Paweł był moim oczkiem w głowie – po śmierci męża to on stał się sensem mojego życia. Pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, ale każdą wolną chwilę poświęcałam synowi. Pomagałam mu w lekcjach, chodziłam na mecze piłki nożnej, a gdy był chory, czuwałam przy nim całymi nocami. Gdy dorósł i dostał się na politechnikę w Warszawie, byłam dumna jak paw. Zawsze powtarzałam: „Pawełku, pamiętaj, że mama jest zawsze po twojej stronie”.

Kiedy poznał Magdę, swoją przyszłą żonę, przyjęłam ją z otwartymi ramionami. Pomagałam im urządzić mieszkanie, a gdy urodziły się dzieci – Ania i Staś – byłam przy nich przez pierwsze tygodnie, gotując obiady i sprzątając. Wydawało mi się, że jestem niezastąpiona. Ale z czasem zaczęli coraz rzadziej dzwonić. Najpierw tłumaczyli się brakiem czasu, potem obowiązkami zawodowymi i szkolnymi dzieci.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Magdy.
– Cześć Magdo, może wpadlibyście na obiad w niedzielę? Dawno nie widziałam dzieci.
– Oj, mamo, teraz mamy tyle spraw… Ania ma konkurs tańca, Staś trening piłki… Może innym razem?

Innym razem nie nadeszło. Zaczęłam czuć się jak piąte koło u wozu. Próbowałam nie narzucać się, ale serce bolało coraz bardziej. W święta Bożego Narodzenia siedziałam sama przy stole. Paweł zadzwonił wieczorem:
– Mamo, przepraszam, nie damy rady przyjechać. Dzieci chore, a Magda ma dyżur w szpitalu.

Łzy same napływały mi do oczu. Przecież zawsze byłam dla nich – czy naprawdę tak trudno znaleźć chwilę dla starej matki?

Z czasem zaczęłam zauważać, że nawet sąsiedzi mają więcej kontaktu ze swoimi dziećmi niż ja. Pani Zofia z naprzeciwka co tydzień piecze ciasto z wnuczką, pan Marek chodzi z wnukiem na ryby. Ja mam tylko telefon i zdjęcia na Facebooku.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem w sklepie.
– O! Mamo! Co tu robisz?
– Zakupy… Jak dzieci?
– Dobrze, dobrze… Słuchaj, muszę lecieć, bo Magda czeka w samochodzie.

Nawet nie zapytał, czy czegoś mi potrzeba. Poczułam się przezroczysta.

Wieczorami rozmawiam sama ze sobą. Przeglądam stare listy Pawła z kolonii – „Mamusiu, tęsknię za Tobą!” – i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo go kochałam? Czy za bardzo się poświęcałam? Może powinnam była nauczyć go samodzielności i dystansu?

Ostatnio próbowałam zadzwonić do Ani na Messengerze.
– Cześć babciu! – usłyszałam jej głosik.
– Cześć kochanie! Co u Ciebie?
– Dobrze… Ale muszę kończyć, bo mam lekcje online.

Rozmowa trwała dwie minuty. Potem znów cisza.

Czasem myślę o tym wszystkim z żalem i złością. Przecież tyle im dałam! Czy naprawdę tak trudno zadzwonić raz w tygodniu? Czy to ja jestem problemem? Może jestem zbyt staroświecka? Może młodzi mają inne priorytety?

Ostatnio zaczęłam chodzić na spacery do parku. Tam spotykam inne starsze panie – każda z podobną historią. Jedna mówi:
– Moja córka mieszka dwa kilometry stąd i widuję ją raz na miesiąc.
Inna dodaje:
– Syn dzwoni tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy.

Łączy nas wspólna samotność i tęsknota za bliskością. Czasem śmiejemy się przez łzy: „Może powinniśmy założyć klub zapomnianych matek?”

Wczoraj zebrałam się na odwagę i napisałam Pawłowi list:
„Synku,
Nie chcę być ciężarem ani przeszkodą w Twoim życiu. Chciałabym tylko wiedzieć, że jeszcze jestem dla Was ważna. Tęsknię za Wami każdego dnia.”

Nie odpisał. Może nie wie, co powiedzieć? Może nie rozumie mojej samotności?

Czasem myślę: czy to już koniec mojej roli jako matki i babci? Czy naprawdę jestem już nikomu niepotrzebna? A może powinnam nauczyć się żyć tylko dla siebie?

Czy Wy też czujecie czasem tę pustkę? Jak sobie z nią radzicie? Czy to ja przesadzam – czy świat naprawdę tak bardzo się zmienił?