Moja córka co miesiąc przesyła mi pieniądze i błaga, bym nie mówiła o tym jej mężowi. Czy powinnam czuć się winna?

— Mamo, tylko błagam cię… Nie mów o tym Tomkowi. — Głos mojej córki drżał przez telefon, jakby bała się, że nawet ściany mogą ją usłyszeć.

Zacisnęłam palce na kubku z herbatą. W kuchni pachniało jeszcze świeżym chlebem, który upiekłam rano, ale w powietrzu wisiała gorycz. Odkąd Marta wyszła za Tomka, wszystko się zmieniło. Niby była szczęśliwa, niby uśmiechnięta, ale jej oczy… Jej oczy zawsze mówiły mi prawdę.

— Dobrze, kochanie. Nikomu nie powiem — odpowiedziałam cicho, choć serce ściskał mi żal. Nie tak wyobrażałam sobie starość. Nie tak wyobrażałam sobie relację z własnym dzieckiem.

Marta co miesiąc przesyła mi pieniądze. Czasem to pięćset złotych, czasem tysiąc. Zawsze z dopiskiem: „Na leki”, „Na opał”, „Na życie”. I zawsze z tą samą prośbą: „Tylko nie mów Tomkowi”.

Nie jestem chciwa. Nigdy nie byłam. Po śmierci mamy odziedziczyłam ten dom na skraju wsi i przez lata sama wychowywałam Martę. Jej ojciec odszedł, gdy miała ledwie rok. Zostawił nas bez słowa, bez grosza. Pracowałam w sklepie, sprzątałam u sąsiadów, szyłam na maszynie stare ubrania, byle tylko wystarczyło na jedzenie i zeszyty do szkoły.

Marta była moją dumą. Zawsze powtarzałam: „Ucz się, córeczko, żebyś nie musiała tak harować jak ja”. I ona się uczyła. Skończyła liceum z wyróżnieniem, dostała się na studia do Warszawy. Płakałam wtedy z radości i ze strachu — bo jak ja sobie poradzę sama?

Ale poradziłam sobie. Zawsze sobie radziłam.

Kiedy Marta poznała Tomka, wydawało się, że los wreszcie się do niej uśmiechnął. Przystojny, wykształcony chłopak z miasta, dobra praca w korporacji. Ślub był piękny — choć ja czułam się tam trochę jak uboga krewna. Rodzina Tomka patrzyła na mnie z góry; jego matka nawet nie raczyła ze mną zatańczyć.

Po ślubie Marta rzadziej dzwoniła. Tłumaczyła się pracą, obowiązkami domowymi. Ale kiedy przyjeżdżała sama — bez Tomka — widziałam w jej oczach cień.

— Mamo… Tomek nie rozumie, dlaczego miałabym ci pomagać finansowo — wyznała kiedyś szeptem. — On uważa, że każdy powinien radzić sobie sam.

Poczułam wtedy wstyd. Czy naprawdę jestem dla nich ciężarem? Czy wychowałam córkę na kogoś, kto musi się mnie wstydzić?

Ale Marta była uparta. Co miesiąc przelewała mi pieniądze i prosiła o dyskrecję.

— On by się wściekł — tłumaczyła. — Mówi, że mamy własne wydatki, kredyt na mieszkanie… Ale ja wiem, że ty nie masz lekko.

Nie chciałam tych pieniędzy przyjmować. Próbowałam odmówić.

— Marto, ja sobie poradzę…

— Mamo! — przerwała mi ostro. — Proszę cię! To dla mnie ważne.

I tak trwałyśmy w tym układzie — ona przesyłała pieniądze, ja udawałam przed światem, że radzę sobie sama.

Czasem miałam ochotę zadzwonić do Tomka i powiedzieć mu wszystko. Krzyczeć: „Twoja żona pomaga własnej matce! Czy to taki wstyd?” Ale bałam się. Bałam się, że Marta będzie miała przez to problemy w domu.

Ostatnio Marta przyjechała do mnie niespodziewanie. Było już ciemno, kiedy zapukała do drzwi.

— Mamo… Muszę z tobą porozmawiać — powiedziała cicho.

Usiadłyśmy przy stole. Widziałam łzy w jej oczach.

— Tomek znalazł historię przelewów — wyszeptała. — Była awantura… Krzyczał na mnie, że jestem nielojalna wobec rodziny, że wydaję pieniądze za jego plecami…

Objęłam ją mocno.

— Córeczko…

— On nie rozumie! — szlochała Marta. — Mówi, że skoro masz dom po babci, to powinnaś sprzedać i żyć za te pieniądze! Że nie powinnam ci pomagać!

Siedziałyśmy tak długo w milczeniu. W końcu powiedziałam:

— Marto… Ja nie chcę być powodem twoich kłopotów małżeńskich.

— Ale ty jesteś moją matką! — wybuchła nagle. — On nigdy nie zrozumie, jak to jest być samej… Jak to jest nie mieć nikogo poza własną matką!

Patrzyłam na nią i czułam narastający bunt. Czy naprawdę świat tak bardzo się zmienił? Czy pomoc rodzicom to dziś powód do wstydu?

Marta wróciła do Warszawy następnego dnia rano. Od tamtej pory dzwoni rzadziej. Czasem mam wrażenie, że oddalamy się od siebie coraz bardziej przez tę tajemnicę i przez pieniądze.

Wieczorami siedzę sama w kuchni i myślę: czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była przyjmować te pieniądze? A może powinnam była od początku powiedzieć Tomkowi prawdę?

Czy naprawdę pomoc własnej matce to dziś powód do konfliktu? Czy rodzina powinna być ważniejsza od pieniędzy? Czasem pytam siebie: czy jestem winna temu wszystkiemu… czy po prostu świat wokół nas zwariował?