Obiecywałeś mi cuda, ale on zaprosił mnie na kolację: Jak straciłam wszystko i zaczęłam od nowa
– Zuzka, nie przesadzaj, przecież wiesz, że to tylko praca – głos Marka odbijał się echem w pustym salonie. Stałam przy oknie, patrząc na rozświetlone bloki za szybą. W dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą.
– Praca? – powtórzyłam cicho, próbując nie krzyczeć. – Praca do drugiej w nocy? Codziennie? I te wiadomości od tej twojej „koleżanki” z działu marketingu?
Marek westchnął ciężko, jakby to ja byłam problemem. – Zuzka, proszę cię. Przestań robić sceny. Przecież wiesz, że wszystko robię dla nas. Żebyśmy mieli lepiej.
Wtedy pierwszy raz poczułam, że jestem sama. Że te wszystkie obietnice – dom pod Warszawą, wakacje nad Bałtykiem, wspólne wieczory – były tylko słowami rzuconymi na wiatr. A ja w nie wierzyłam. Tak bardzo chciałam wierzyć.
Nie wiem, kiedy zaczęliśmy się rozmijać. Może wtedy, gdy po raz trzeci wróciłam do mamy z płaczem, że Marek znowu nie wrócił na noc. Moja mama, pani Halina, zawsze powtarzała: „Zuzia, małżeństwo to ciężka praca. Musisz być cierpliwa.” Ale ile można być cierpliwą?
Pamiętam ten wieczór jak przez mgłę. Siedziałam na kanapie, próbując zebrać myśli. Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z letargu.
– Cześć Zuzka, tu Tomek… Pamiętasz mnie jeszcze? – głos był ciepły, znajomy. To był mój kolega z liceum, z którym kiedyś spędzałam całe godziny na rozmowach o życiu.
– Jasne, że pamiętam – odpowiedziałam zaskoczona. – Co słychać?
– Wiesz… Właśnie wróciłem do Warszawy. Może spotkamy się na kolacji? Tak po prostu, pogadać?
Zawahałam się. Przecież nie wypada. Ale potem pomyślałam: a co mi zostało? Mąż i tak mnie nie zauważał. Rodzina traktowała jak problem do rozwiązania.
Kolacja z Tomkiem była jak powiew świeżego powietrza. Rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy, marzeniach, o tym, jak bardzo życie potrafi rozczarować. Patrzył na mnie tak, jak nikt od lat nie patrzył.
– Zuzka, jesteś silniejsza niż myślisz – powiedział nagle. – Nie pozwól nikomu wmówić sobie, że zasługujesz na mniej niż szczęście.
Te słowa wracały do mnie przez kolejne tygodnie jak mantra. Ale życie nie zamierzało mi odpuścić.
Pewnego dnia Marek wrócił wcześniej niż zwykle. Był dziwnie spięty.
– Musimy porozmawiać – zaczął bez ogródek.
– O czym? – zapytałam ostrożnie.
– O nas. O tym wszystkim… Ja… Ja chyba nie potrafię już udawać.
Serce mi zamarło. Wiedziałam już, co usłyszę.
– Jest ktoś inny? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. Widziałam w jego oczach wstyd i ulgę jednocześnie.
– Tak… Przepraszam.
Wtedy świat się zatrzymał. Przez chwilę nie słyszałam nic poza własnym oddechem. Potem przyszła fala gniewu i rozpaczy.
– A nasze plany? Nasze życie? – krzyczałam przez łzy.
– Próbowałem… Ale już nie potrafię – powiedział tylko i wyszedł.
Zostałam sama w mieszkaniu pełnym wspomnień i niedokończonych rozmów. Mama przyjechała następnego dnia.
– Zuzia, musisz być silna – powtarzała, głaszcząc mnie po głowie jak małą dziewczynkę.
Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko przestać czuć ten ból.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie. Praca stała się ucieczką przed myślami. Rodzina dopytywała: „A może spróbujecie jeszcze raz?”, „Może przesadzasz?”, „Przecież każdemu się zdarza…” Nikt nie rozumiał, że dla mnie to już koniec.
Tomek dzwonił coraz częściej. Zapraszał na spacery po Łazienkach, na kawę do małych kawiarenek na Mokotowie. Przy nim czułam się znów sobą – nie żoną do naprawiania czyjąś winą, ale Zuzką z marzeniami i własnym zdaniem.
Pewnego wieczoru zadzwoniła teściowa.
– Zuzanno, musisz wybaczyć Markowi. Rodzina jest najważniejsza! Co ludzie powiedzą?
Zacisnęłam pięści ze złości.
– A co ze mną? Czy ja się nie liczę?
Rozłączyła się bez słowa.
To był moment przełomowy. Po raz pierwszy postawiłam siebie na pierwszym miejscu.
Złożyłam pozew o rozwód. Marek próbował jeszcze wracać, przepraszać, obiecywać cuda – jak zawsze. Ale ja już nie wierzyłam w jego słowa.
Rodzina była podzielona – mama wspierała mnie po cichu, tata milczał z dezaprobatą, a siostra mówiła: „Zazdroszczę ci odwagi”.
Tomek był przy mnie przez cały ten czas. Nie obiecywał niczego wielkiego – po prostu był. To wystarczyło.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Ochocie. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy mogłam uratować tamto małżeństwo?
Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę, która przestała się bać żyć po swojemu.
Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie?
A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę postawić siebie na pierwszym miejscu?