Oddałam synowi połowę domu, a teraz słyszę, że przeszkadzam mu w życiu – czy naprawdę na to zasłużyłam?
– Mamo, musimy porozmawiać – usłyszałam głos Pawła, mojego syna, zanim jeszcze zdążyłam postawić czajnik na kuchence. Był wieczór, dom pachniał świeżo upieczonym chlebem, a ja cieszyłam się, że znów wszyscy jesteśmy razem. Paweł mieszkał z nami od niedawna, z żoną Magdą i ich małym synkiem Kubusiem. Oddałam im połowę domu – tak jak prosił. Chciał się budować, mówił, że to dla rodziny, dla przyszłości. Zgodziłam się bez wahania. Przecież po to jest dom, by dzieci miały gdzie wracać.
Ale teraz Paweł patrzył na mnie inaczej. W jego oczach nie było już tej czułości, którą pamiętałam z dzieciństwa. Była za to jakaś niecierpliwość, może nawet złość.
– Mamo, ja wiem, że chcesz dobrze… Ale… – zawahał się. – Ty nam trochę przeszkadzasz. Magda mówi, że nie mamy prywatności. Że nie możemy poczuć się jak u siebie.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Przeszkadzam? – powtórzyłam cicho. – Przecież to wasz dom…
Paweł westchnął ciężko.
– No właśnie… Połowa domu jest twoja, połowa nasza. Ale ciągle tu jesteś. Wchodzisz bez pukania, pytasz o wszystko…
Zrobiło mi się wstyd. Przecież tylko chciałam pomóc. Zawsze pytałam, czy coś ugotować, czy zabrać Kubusia na spacer. Chciałam być potrzebna.
Wróciły do mnie wspomnienia sprzed lat. Jak z mężem budowaliśmy ten dom własnymi rękami. Jak nosiłam cegły w ciąży z Pawłem, jak potem sadziłam jabłonie w ogrodzie. Wszystko dla dzieci. Dla rodziny.
Mąż zmarł pięć lat temu. Od tamtej pory dom wydawał się pusty, choć był duży i pełen wspomnień. Cieszyłam się, gdy Paweł zaproponował, żebyśmy podzielili dom na dwa mieszkania. Myślałam: będzie gwarno, będzie życie.
Ale od kiedy zamieszkali tu z Magdą, coraz częściej czułam się jak intruz we własnym domu. Magda patrzyła na mnie z dystansem. Zawsze uprzejma, ale chłodna. Kiedyś usłyszałam przez przypadek jej rozmowę przez telefon:
– Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam z teściową za ścianą…
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na zdjęcia dzieci na ścianie. Paweł z pierwszego dnia szkoły, Ola na studniówce… Zawsze byłam dla nich. Zawsze starałam się być dobrą matką.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Magdą.
– Magdo… Jeśli coś robię nie tak… Możesz mi powiedzieć wprost.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Pani Aniu… To nie tak… Po prostu chcielibyśmy mieć trochę więcej swobody. Paweł jest dorosły, ja też…
– Rozumiem – przerwałam jej szybko, żeby nie widziała łez w moich oczach.
Przez kolejne tygodnie starałam się być niewidzialna. Wychodziłam rano do sklepu, wracałam późno. Nie zaglądałam do nich bez zaproszenia. Ale wtedy zaczęło mi doskwierać coś innego – samotność.
Córka Ola mieszka w Gdańsku, rzadko dzwoni. Ma swoje życie, pracę, narzeczonego. Czasem tylko przyśle SMS-a: „Mamo, wszystko ok?”
A ja? Siedzę w pustym pokoju i słucham śmiechu wnuka zza ściany. Czasem słyszę też kłótnie Pawła i Magdy:
– Twoja matka znowu zostawiła pranie w pralce!
– To jej dom! – odpowiada Paweł coraz ciszej.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem problemem? Czy tak wygląda starość? Że człowiek staje się ciężarem dla własnych dzieci?
Pewnego dnia Paweł przyszedł do mnie wieczorem.
– Mamo… Może powinnaś pomyśleć o czymś swoim? Może jakieś mieszkanie w bloku? Byłoby ci łatwiej…
Patrzyłam na niego i nie wierzyłam własnym uszom.
– Chcesz mnie wyrzucić z domu?
– Nie! – zaprzeczył szybko. – Po prostu… Chcemy mieć swoje życie.
Wtedy pękło we mnie coś na zawsze.
Przez całą noc nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim, co poświęciłam dla dzieci. O tym, jak bardzo chciałam być dla nich wsparciem. Czy naprawdę matka może stać się przeszkodą?
Rano zadzwoniłam do Oli.
– Córeczko… Czy ja naprawdę jestem taka straszna?
Ola milczała przez chwilę.
– Mamo… Paweł zawsze był egoistą. Ale może rzeczywiście powinnaś pomyśleć o sobie?
Po tej rozmowie długo płakałam. Po raz pierwszy od śmierci męża poczułam się naprawdę samotna.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ogród pełen jabłoni, które sama sadziłam trzydzieści lat temu. Słyszę śmiech wnuka zza ściany i zastanawiam się: czy naprawdę matka może stać się ciężarem dla własnych dzieci? Czy oddając im wszystko, nie tracimy siebie?
Może powinnam była być bardziej stanowcza? Może za bardzo chciałam być potrzebna? A może po prostu taki jest los matek w Polsce?
Czy ktoś z was czuł kiedyś podobnie? Czy naprawdę zasłużyliśmy na to, by być tylko przeszkodą w życiu naszych dzieci?