Pięć lat na moich barkach: Dziś w końcu poprosiłam o pomoc
– Michał, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego znowu nie zapłaciłeś rachunku za prąd? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni z rachunkiem w ręku, a on nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Przecież mówiłem ci, że mam teraz trudny okres w pracy – mruknął, przewijając coś na ekranie. – Poza tym, ty zawsze to ogarniasz.
To był ten moment. Pięć lat tłumionych emocji, pięć lat samotnego dźwigania wszystkiego na swoich barkach. Pięć lat, odkąd Michał po rozwodzie zamieszkał ze mną i swoim synem, Antkiem. Pięć lat, odkąd byłam jedyną osobą, która płaciła za czynsz, jedzenie, szkołę dla Antka, nawet za jego nowe buty.
Kiedy zaczynaliśmy się spotykać, Michał był czarujący. Opowiadał o swoich planach na przyszłość, o tym, jak bardzo chce stworzyć stabilny dom dla swojego syna. Wierzyłam mu. Byłam wtedy młodsza o siedem lat od niego i wydawało mi się, że dojrzałość oznacza odpowiedzialność. Szybko okazało się jednak, że dojrzałość Michała kończy się tam, gdzie zaczynają się pieniądze.
Na początku tłumaczyłam sobie wszystko: „On jest po trudnym rozwodzie”, „Potrzebuje czasu, żeby stanąć na nogi”, „Przecież pracuje”. Ale z każdym kolejnym miesiącem widziałam coraz wyraźniej, że jego praca to tylko pretekst. Zarabiał niewiele, a to co miał – wydawał na siebie lub na alimenty dla byłej żony. Nigdy nie zaproponował, że dorzuci się do zakupów czy rachunków. Nawet kiedy poprosiłam go o pomoc z opłatami za przedszkole Antka, wzruszył ramionami i powiedział: „Nie mam teraz”.
Moja mama powtarzała: „Kasia, nie możesz być matką dla dorosłego faceta”. Ale ja uparcie wierzyłam, że to tylko przejściowe. Pracowałam jako księgowa w dużej firmie w Warszawie. Dobrze zarabiałam, ale coraz częściej czułam się jak bankomat. Każdego miesiąca liczyłam pieniądze i zastanawiałam się, czy wystarczy na wszystko.
Z czasem zaczęły się kłótnie. Michał miał pretensje, że jestem zmęczona i nie mam ochoty wychodzić z nim do kina czy na kolację. On chciał żyć jak dawniej – spontanicznie i bez zobowiązań. Ja musiałam planować każdy wydatek.
Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole: moja rodzina, Antek i Michał. Mama patrzyła na mnie z troską, tata milczał. Wiedzieli, że wszystko jest na mojej głowie. Nawet prezenty dla Antka kupowałam ja.
Pewnego wieczoru usiadłam sama w łazience i rozpłakałam się po raz pierwszy od lat. Poczułam się bezradna i upokorzona. Czy tak miało wyglądać moje życie? Czy naprawdę muszę być odpowiedzialna za wszystko?
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę:
– Kasiu, co się dzieje? Zawsze byłaś sumienna.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wstydziłam się przyznać, że nie radzę sobie w domu.
W końcu nadszedł dzień, kiedy zabrakło mi pieniędzy na rachunki. Musiałam pożyczyć od koleżanki z pracy. To był dla mnie sygnał alarmowy.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko Michała. Antek bawił się w swoim pokoju.
– Michał, musimy porozmawiać – zaczęłam cicho.
– O czym?
– O nas. O tym, jak żyjemy. Ja już nie daję rady sama wszystkiego utrzymywać. Potrzebuję twojej pomocy finansowej.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przecież pracuję! – oburzył się.
– Ale nie dokładasz się do niczego! Wszystko jest na mojej głowie! – głos mi się załamał.
– Przesadzasz…
– Nie! Nie przesadzam! – przerwałam mu stanowczo. – Albo zaczniemy dzielić się wydatkami, albo… nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam.
Zapadła cisza. Michał patrzył na mnie jakby pierwszy raz widział kobietę, która ma swoje granice.
Następne dni były pełne napięcia. Michał chodził obrażony, Antek wyczuwał atmosferę i pytał: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?”.
Zaczęłam rozważać terapię dla par albo nawet rozstanie. Przecież nie tak wyobrażałam sobie wspólne życie. Zasługuję na partnerstwo, a nie bycie opiekunką dorosłego faceta.
Dziś wiem jedno: nie można wiecznie brać wszystkiego na siebie i udawać, że to normalne. Każdy związek powinien opierać się na wzajemności i szacunku – także w kwestiach finansowych.
Czy miałam prawo postawić granicę? Czy powinnam była zrobić to wcześniej? A może to ja jestem winna temu układowi? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje tak jak ja – w cieniu własnych marzeń i potrzeb?