Pięć lat utrzymywałam męża – dziś pierwszy raz poprosiłam go o pomoc finansową. Czy to już koniec naszej miłości?
– Znowu nie zapłaciłeś za prąd, Michał? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, trzymając w ręku rachunek, który przyszedł na moje nazwisko. Michał nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Nie miałem kiedy, Anka. Przecież wiesz, ile mam na głowie – mruknął, przewijając coś na ekranie.
Od pięciu lat powtarzał mi to samo. Od pięciu lat to ja płaciłam za wszystko: czynsz, jedzenie, rachunki, nawet za jego syna z poprzedniego małżeństwa, gdy przyjeżdżał do nas na weekendy. Michał miał pracę – niby. Pracował w warsztacie samochodowym swojego kolegi, ale pieniądze jakoś zawsze rozpływały się między palcami. Gdy pytam, gdzie są, słyszę tylko: „Musiałem oddać dług”, „Kupiłem części do auta”, „Pomogłem mamie”.
Kiedy zaczynaliśmy być razem, byłam zakochana po uszy. Michał był starszy o siedem lat, wydawał się taki dojrzały, opiekuńczy. Po rozwodzie zamieszkał u mnie – mówił, że to tylko na chwilę, dopóki nie stanie na nogi. Minęło pięć lat. Nadal czekałam.
Moja mama powtarzała: „Anka, nie bądź naiwna. On cię wykorzystuje”. Ale ja nie chciałam tego słyszeć. Wierzyłam, że miłość wszystko przezwycięży. Że jak dam mu czas, to się ogarnie. Że jak będę wspierać, to w końcu poczuje się pewniej i zacznie działać.
Ale dziś rano poczułam, że już nie mogę dłużej udawać. Zbliżały się święta, a ja miałam na koncie 300 złotych. W pracy dali mi do zrozumienia, że nie ma co liczyć na premię. W lodówce światło i resztka masła. Michał jak zwykle wyszedł rano bez słowa – pewnie do warsztatu albo do kolegi na kawę.
Zadzwoniłam do niego po południu:
– Michał, musimy pogadać.
– Co się stało? – zapytał zniecierpliwiony.
– Potrzebuję pieniędzy na zakupy. Nie mam już z czego płacić rachunków.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przecież wiesz, że teraz cienko u mnie z kasą…
– Michał! – przerwałam mu ostrzej niż zwykle. – Pięć lat! Pięć lat utrzymuję nasz dom! Twój syn przyjeżdża do nas co drugi weekend i ja kupuję mu ubrania i jedzenie! Ile jeszcze mam czekać?
Usłyszałam tylko westchnienie i trzask drzwiami – wrócił do domu szybciej niż myślałam.
– O co ci chodzi? Przecież nie narzekasz na swoją pracę! – rzucił oskarżycielsko.
– Bo nie mam wyjścia! Ale już nie daję rady! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Michał patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem. Jakby pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę zmęczoną.
– To co mam zrobić? Mam kraść? – rzucił ironicznie.
– Nie! Ale możesz w końcu zacząć się starać! Albo chociaż oddać mi część tego, co zarabiasz!
Zamilkliśmy oboje. W kuchni pachniało kawą i rozczarowaniem.
Wieczorem zadzwoniła jego była żona:
– Michał znowu nie przelał alimentów – powiedziała chłodno. – Anka, wiem, że to nie twoja sprawa, ale może ty z nim pogadasz?
Poczułam się upokorzona. Nawet ona wiedziała, że to ja jestem tą odpowiedzialną stroną w tym związku.
Kiedy Michał wrócił wieczorem do domu, siedziałam przy stole nad pustym talerzem.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiem, co się ze mną dzieje…
Chciałam go przytulić, ale nie mogłam się zmusić. Byłam zbyt zmęczona.
– Michał… Ja już nie wiem, czy dam radę tak dalej żyć. Kocham cię, ale czuję się samotna w tym wszystkim.
Nie odpowiedział. Położył się spać na kanapie w salonie.
Następnego dnia rano znalazłam na stole 200 złotych i kartkę: „Na zakupy”. To był pierwszy raz od pięciu lat, kiedy dał mi pieniądze.
Ale zamiast ulgi poczułam pustkę. Czy naprawdę musiałam doprowadzić do awantury, żeby dostać wsparcie? Czy to jest miłość?
W pracy koleżanka zapytała mnie: „Anka, dlaczego ty to znosisz? Przecież zasługujesz na więcej”.
Nie umiałam odpowiedzieć.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Michał unikał mojego wzroku.
– Może powinniśmy pójść do terapeuty? – zaproponowałam cicho.
Wzruszył ramionami.
– Jak chcesz…
Patrzyłam na niego i widziałam człowieka zagubionego, który chyba sam nie wie, jak wyjść z tej sytuacji. Ale czy ja muszę być tą silną już zawsze?
Czasem myślę: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla tej miłości? Czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby zapomnieć o sobie?
A może to już czas pomyśleć o sobie?
Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak samotny w związku? Co byście zrobili na moim miejscu?