Pomogłam byłej synowej, a mój syn zerwał ze mną kontakt. Czy matka zawsze powinna wybierać stronę dziecka?

– Mamo, jak mogłaś to zrobić? – głos Pawła drżał, a w oczach miał gniew, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści, twarz czerwona. – Przecież to moja była żona!

Zamarłam. W dłoniach ściskałam kubek z herbatą, który nagle wydał mi się ciężki jak kamień. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał.

– Paweł… – zaczęłam cicho, ale przerwał mi gwałtownie:

– Nie chcę słuchać! Zdradziła mnie, zostawiła, a ty… ty jej pomagasz? Co z tobą jest nie tak?

Wtedy nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu stałam, patrząc na syna, który był dla mnie wszystkim. Od kiedy jego ojciec odszedł, wychowywałam go sama. Byliśmy drużyną. Przetrwaliśmy biedę, choroby, jego bunt w gimnazjum. Myślałam, że nic nas nie rozdzieli.

A jednak…

Wszystko zaczęło się kilka tygodni wcześniej. Była sobota, padał deszcz, a ja siedziałam przy oknie z szydełkiem w ręku. Nagle zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam imię: „Kasia”. Była synowa. Przez chwilę zawahałam się, ale odebrałam.

– Dzień dobry, pani Zosiu… Przepraszam, że dzwonię, ale… nie wiem, do kogo się zwrócić. – Jej głos był cichy, łamliwy.

Dowiedziałam się, że Kasia straciła pracę. Została sama z dwójką dzieci, moimi wnukami. Paweł nie płacił alimentów regularnie, bo sam miał kłopoty finansowe po rozwodzie. Kasia nie prosiła o pieniądze. Potrzebowała, żebym odebrała dzieci z przedszkola i posiedziała z nimi przez kilka godzin, bo miała rozmowę o pracę.

Nie wahałam się ani chwili. Zawsze kochałam te dzieci. Były częścią mnie, nawet jeśli ich rodzice już nie byli razem. Pojechałam po nie, zrobiłam im kakao, upiekłam szarlotkę. Siedzieliśmy razem przy stole, a mała Zosia przytuliła się do mnie i zapytała:

– Babciu, czy będziesz nas odwiedzać częściej?

Serce mi pękło. Wiedziałam, że nie mogę ich zostawić.

Od tego dnia pomagałam Kasi coraz częściej. Raz ugotowałam obiad, innym razem zabrałam dzieci na plac zabaw. Kasia znalazła pracę, ale początki były trudne. Czasem płakała ze zmęczenia, czasem przychodziła po radę. Była mi wdzięczna, a ja czułam się potrzebna.

Nie ukrywałam tego przed Pawłem. Myślałam, że zrozumie. Przecież to jego dzieci. Ale on widział tylko zdradę. Dla niego Kasia była wrogiem, a ja… zdrajczynią.

Pewnego dnia przyszedł do mnie bez zapowiedzi. Właśnie wróciłam z zakupów, dzieci bawiły się w salonie.

– Co one tu robią? – zapytał lodowatym tonem.

– Paweł, pomagam Kasi. Dzieci potrzebują babci…

– Nie chcę ich tu widzieć! – krzyknął. – Jeśli wybierasz ją, to nie licz na mnie!

Potem trzasnął drzwiami. Od tamtej pory nie odezwał się do mnie ani słowem.

Próbowałam dzwonić, pisać. Bez skutku. Zablokował mnie wszędzie. Nawet na święta nie przyszedł. Siedziałam wtedy sama przy stole, patrząc na pusty talerz dla wędrowca i myśląc o tym, jak łatwo można stracić wszystko przez jeden gest.

Kasia próbowała mnie pocieszać:

– Pani Zosiu, to nie pani wina. Paweł musi dorosnąć do tej sytuacji.

Ale ja czułam się winna. Może powinnam była wybrać syna? Może rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też lojalność wobec własnego dziecka?

Czasem budzę się w nocy i słyszę w głowie jego słowa: „Co z tobą jest nie tak?”. Przeglądam stare zdjęcia – Paweł jako mały chłopiec, uśmiechnięty, przytulony do mnie. Gdzie popełniłam błąd?

Wnuki są dla mnie wszystkim. Widzę, jak rosną, jak potrzebują ciepła i bezpieczeństwa. Ale serce boli mnie za każdym razem, gdy myślę o synu. Czy kiedyś mi wybaczy? Czy jeszcze będziemy rodziną?

Czasem pytam siebie: czy matka zawsze powinna wybierać stronę dziecka? Czy lojalność wobec syna jest ważniejsza niż pomoc niewinnym dzieciom? A może prawdziwa rodzina to ta, która nie odwraca się od potrzebujących?

Może ktoś z was potrafi mi odpowiedzieć… Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Czy jeszcze odzyskam syna?