„Teściowa kazała nam kupić jej dom na przedmieściach” – Czy rodzina przetrwa taki konflikt?

– Nie rozumiesz, Aniu? To jest mój dom! – głos teściowej drżał z oburzenia, a jej palec wskazujący niemal dotykał mojego policzka. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmywać naczynia po niedzielnym obiedzie, kiedy wybuchła ta rozmowa. Tomek siedział przy stole, zgarbiony, wpatrzony w swoje dłonie.

– Mamo, przecież rozmawialiśmy o tym już tyle razy – powiedział cicho. – Nie stać nas na taki kredyt. Sami ledwo wiążemy koniec z końcem.

Teściowa spojrzała na niego z pogardą. – Ale to jest inwestycja! Dom na przedmieściach Warszawy! Za kilka lat będzie wart dwa razy tyle. Poza tym… – zawahała się na chwilę, po czym dodała: – Poza tym, to wasz obowiązek wobec rodziny.

Poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Zawsze byłam przekonana, że rodzina to najważniejsza wartość. Wychowałam się w domu, gdzie wszyscy sobie pomagali. Ale teraz… Teraz czułam się jak w potrzasku.

Tomek od kilku tygodni wracał z pracy coraz później. Unikał rozmów z matką, a kiedy dzwoniła, wyłączał telefon albo udawał, że nie słyszy. Ja zaś byłam tą, która musiała odbierać jej telefony, słuchać wyrzutów i tłumaczyć się z decyzji, których nawet nie podejmowałam.

– Aniu, ty jesteś rozsądna – powiedziała mi pewnego wieczoru przez telefon teściowa. – Przecież wiesz, że to dla waszego dobra. Ja już nie dam rady mieszkać sama na tych przedmieściach. Potrzebuję pomocy. A wy możecie mieć piękny dom…

Zaciskałam zęby i kiwałam głową, choć wiedziała, że tego nie widzi. – Pani Zofio… My naprawdę nie mamy takich pieniędzy.

– To weźcie kredyt! Wszyscy biorą kredyty! – krzyknęła.

Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Tomek wszedł do środka i przytulił mnie mocno.

– Przepraszam cię za nią – wyszeptał. – Nie powinienem cię w to mieszać.

Ale przecież to był też mój problem. Nasz problem.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, ale nie potrafiłam im powiedzieć prawdy. Wstydziłam się tego konfliktu. Wstydziłam się tego, że nie potrafię postawić granicy teściowej ani wesprzeć męża tak, jak powinnam.

Pewnego wieczoru Tomek wrócił do domu wyjątkowo późno. Był blady i zmęczony.

– Musimy pogadać – powiedział bez ogródek.

Usiedliśmy razem przy kuchennym stole.

– Mama była dziś u mnie w pracy – zaczął. – Zrobiła mi awanturę przy wszystkich. Powiedziała, że jestem niewdzięcznym synem i że przez nas zostanie bez dachu nad głową.

Poczułam narastający gniew i bezsilność.

– Tomek… Ja już nie wiem, co robić. Może powinniśmy po prostu kupić ten dom? Może jakoś damy radę?

Spojrzał na mnie z rozpaczą.

– Aniu… Jeśli weźmiemy ten kredyt, nie będziemy mieli życia przez najbliższe dwadzieścia lat. A jeśli odmówimy… Mama nas znienawidzi.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Każde pukanie do drzwi wywoływało u mnie dreszcze. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musieliśmy podjąć decyzję. Teściowa przyszła do nas wieczorem, ubrana odświętnie, jakby szła na ważne spotkanie biznesowe.

– No i co postanowiliście? – zapytała bez ogródek.

Tomek spojrzał na mnie błagalnie. Wiedziałam już wtedy, że muszę być silna za nas oboje.

– Pani Zofio – zaczęłam spokojnie – bardzo panią szanujemy i chcemy pani pomóc. Ale nie możemy kupić tego domu. To ponad nasze siły finansowe i emocjonalne.

Teściowa spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.

– A więc tak się odpłacacie za wszystko? Za lata poświęceń? Za to, że wychowałam Tomka na porządnego człowieka?

Tomek spuścił głowę.

– Mamo… Proszę cię…

Ale ona już była nie do zatrzymania.

– Nie chcę was więcej widzieć! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.

Po tej nocy nic już nie było takie samo. Tomek zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał odbierać telefony od matki. Ja czułam się winna wszystkiemu: jej samotności, jego smutkowi i własnej bezradności.

Minęły tygodnie. Święta spędziliśmy sami, pierwszy raz bez rodziny Tomka. Cisza przy stole była gorsza niż jakakolwiek kłótnia.

Czasem zastanawiam się, czy mogliśmy postąpić inaczej. Czy powinniśmy byli poświęcić własne szczęście dla spokoju rodziny? Czy naprawdę rodzina jest najważniejsza… nawet jeśli oznacza to rezygnację z siebie?