„Ty nic nie robisz cały dzień!” – Moja walka o szacunek na urlopie wychowawczym

– Ty nic nie robisz cały dzień! – usłyszałam od Marka, kiedy wrócił z pracy i zobaczył mnie w dresie, z rozczochranymi włosami, karmiącą Zosię jedną ręką, a drugą próbującą zebrać rozsypane chrupki z podłogi. Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego tymi chrupkami. Ale tylko westchnęłam i odwróciłam wzrok, żeby nie widział łez, które napłynęły mi do oczu.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz spałam dłużej niż trzy godziny. Zosia budzi się co dwie godziny, a ja za każdym razem wstaję, tulę ją, śpiewam kołysanki, przewijam pieluchy. Rano próbuję zrobić śniadanie, ale zanim skończę smarować kanapki, Zosia już płacze. Marek wychodzi do pracy o siódmej, rzuca krótkie „pa” i nawet nie patrzy w moją stronę. Zostaję sama z dzieckiem i domem, który wydaje się coraz bardziej obcy i przytłaczający.

Kiedyś byłam Magdą – kobietą z pasją, która miała czas na kawę z przyjaciółką, na książkę przed snem, na spontaniczny spacer po Starym Mieście. Teraz jestem „mamą Zosi”, która nie pamięta, kiedy ostatni raz była sama w łazience. Nawet prysznic to wyścig z czasem – czy zdążę zanim Zosia się obudzi?

Najgorsze są wieczory. Marek wraca zmęczony i zirytowany korkami. Siada do komputera albo włącza telewizor. Ja próbuję ogarnąć kuchnię po kolacji, kąpię Zosię, śpiewam jej kołysanki. Gdy w końcu zasypia, siadam na kanapie i patrzę na zegar. Jest 22:30. Chciałabym po prostu się rozpłakać.

– Magda, naprawdę nie rozumiem, co ty robisz przez cały dzień – powtarza Marek kolejny raz. – Ja pracuję, zarabiam na dom. Ty siedzisz w domu i masz tylko jedno dziecko.

Tylko jedno dziecko. Te słowa bolą jak policzek. Próbuję mu tłumaczyć:

– Marek, spróbuj przez jeden dzień zostać ze Zosią. Zobaczysz, jak to wygląda.

On tylko macha ręką.

– Przesadzasz. Kiedyś kobiety miały po pięcioro dzieci i dawały radę.

Czuję się niewidzialna. Moje zmęczenie jest nieważne. Moje potrzeby nie istnieją. Jestem tylko tłem dla jego życia.

Pewnego dnia postanawiam wyjść z domu. Piszę mu rano wiadomość: „Zostajesz dziś z Zosią. Muszę wyjść na kilka godzin.” Nie odbiera telefonu, więc zostawiam mu instrukcję na lodówce: co je Zosia, kiedy drzemka, gdzie są pieluchy.

Wychodzę z domu pierwszy raz od miesięcy bez dziecka. Idę do parku i płaczę na ławce jak dziecko. Dzwoni do mnie po godzinie:

– Magda! Ona płacze i nie chce jeść! Co mam robić?!

– Przytul ją. Zaśpiewaj jej coś – odpowiadam spokojnie.

– Ale ona chce tylko ciebie!

W głosie Marka słyszę panikę i bezradność. Wracam do domu szybciej niż planowałam. Zosia wtula się we mnie i uspokaja natychmiast. Marek patrzy na mnie z nowym wyrazem twarzy – jakby pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę.

Wieczorem siada obok mnie na kanapie.

– Przepraszam – mówi cicho. – Nie wiedziałem, że to takie trudne.

Chciałabym mu uwierzyć. Ale w środku czuję żal i gniew za wszystkie dni samotności i niezrozumienia.

Następne tygodnie są trochę inne. Marek częściej pyta, czy czegoś potrzebuję. Czasem sam kąpie Zosię albo robi zakupy. Ale ja już wiem, że coś się we mnie zmieniło na zawsze.

Czuję się silniejsza, ale też bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Bo wiem, że nawet najbliższa osoba może nie rozumieć twojego bólu.

Czy naprawdę musimy walczyć o szacunek w rodzinie? Czy matka musi udowadniać swoją wartość każdego dnia? Może ktoś z Was też to przeżył?