„Wiedziałam o twoich zdradach przez dekadę, ale udawałam szczęśliwą żonę. Teraz odchodzę”: Historia Małgorzaty po 25 latach małżeństwa
– Wiesz, Małgosiu, czasem myślę, że jesteśmy jak stare drzewa – powiedział Paweł, patrząc przez okno na szarą ulicę. – Stoimy obok siebie, ale każde z nas rośnie w inną stronę.
Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając filiżankę z zimną już kawą. Słowa Pawła odbijały się echem w mojej głowie. Przez chwilę chciałam mu odpowiedzieć, że drzewa czasem łamią się pod ciężarem własnych gałęzi. Ale milczałam. Jak przez ostatnie dziesięć lat.
Wiedziałam o jego zdradach. O tych cichych rozmowach przez telefon, o zapachu obcych perfum na jego koszulach, o późnych powrotach i wymówkach, które z czasem przestały mieć sens. Wiedziałam o tej jednej kobiecie z pracy – Justynie – która dzwoniła do niego nawet w niedzielne popołudnia. Wiedziałam o tych wszystkich wyjazdach służbowych do Warszawy, które kończyły się w hotelu nie tylko z laptopem.
Ale przez dziesięć lat udawałam. Udawałam przed dziećmi, przed sąsiadami, przed własną matką, że jestem szczęśliwą żoną. Że Paweł to mój najlepszy przyjaciel i partner na życie. Że nasze wspólne święta są pełne miłości, a nie napięcia i łez tłumionych w poduszkę.
Pamiętam Wigilię sprzed trzech lat. Stałam w kuchni, krojąc śledzie, kiedy usłyszałam jego śmiech dobiegający z salonu. Rozmawiał przez telefon. Szeptał coś cicho, a potem nagle ucichł, gdy weszłam do pokoju. Spojrzał na mnie tym swoim obojętnym wzrokiem i zapytał: – Wszystko gotowe? Goście zaraz przyjdą.
Wtedy po raz pierwszy poczułam się jak duch we własnym domu.
Przez lata tłumaczyłam sobie, że robię to dla dzieci. Że muszą mieć pełną rodzinę. Że nie mogę im odebrać ojca, nawet jeśli on już dawno odszedł ode mnie emocjonalnie. Ale dzieci dorosły. Zosia wyjechała na studia do Krakowa, Michał pracuje w Gdańsku i rzadko bywa w domu. Zostaliśmy sami – ja i Paweł – w tym dużym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.
Ostatnie miesiące były najtrudniejsze. Coraz częściej łapałam się na tym, że nie potrafię spojrzeć mu w oczy. Że każde jego słowo brzmi jak fałszywa nuta w dobrze znanej melodii. Pewnego wieczoru usiadłam na balkonie z kieliszkiem wina i pomyślałam: „Czy to już wszystko? Czy tak ma wyglądać reszta mojego życia?”
Wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka Anka.
– Małgośka, ty się wykończysz w tym wszystkim – powiedziała bez ogródek. – Przecież widzę, jak gasniesz z roku na rok. Ile jeszcze będziesz udawać?
Nie odpowiedziałam jej wtedy. Ale jej słowa zostały ze mną na długo.
Kilka dni później Paweł wrócił późno do domu. Pachniał drogimi perfumami i miał na sobie nową koszulę. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i zaczął opowiadać o jakimś spotkaniu biznesowym.
– Paweł – przerwałam mu nagle. – Wiesz, że wiem?
Zamarł. Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym mówisz?
– O wszystkim. O Justynie, o tych wszystkich kobietach przez ostatnie lata. Myślisz, że nie widziałam?
Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.
– Małgosiu…
– Nie przerywaj mi – powiedziałam stanowczo. – Przez dziesięć lat udawałam przed sobą i światem, że nic się nie dzieje. Ale już nie chcę tak żyć.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach.
– Odchodzę – powiedziałam cicho.
Paweł patrzył na mnie bez słowa. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jego oczach strach.
Następne dni były jak sen na jawie. Pakowałam swoje rzeczy do walizki, dzwoniłam do dzieci i tłumaczyłam im wszystko najlepiej jak potrafiłam. Zosia płakała przez telefon.
– Mamo… czemu tak późno?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Wprowadziłam się do małego mieszkania na Mokotowie. Pierwsze noce były najtrudniejsze – cisza bolała bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale z każdym dniem czułam się lżejsza. Zaczęłam chodzić na spacery po Łazienkach, zapisałam się na jogę, spotykałam się z Anką na kawie.
Czasem budzę się w środku nocy i pytam siebie: „Czy zrobiłam dobrze?”
Ale potem przypominam sobie wszystkie te lata samotności u boku człowieka, który przestał mnie kochać dawno temu.
Nie żałuję swojej decyzji.
Może nie da się cofnąć czasu i naprawić wszystkiego, co zostało zniszczone przez kłamstwa i zdrady. Ale wiem jedno: każdy zasługuje na szansę na szczęście – nawet jeśli trzeba je budować od nowa.
Czy naprawdę warto poświęcać swoje życie dla pozorów? Czy lepiej późno niż wcale zacząć żyć naprawdę? Czasem trzeba mieć odwagę odejść, żeby znów poczuć się sobą.