Bliźnięta przyszły na świat, ale cień tajemnicy odebrał mi spokój
– Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? – głos mojej siostry, Magdy, drżał od napięcia. Stała w mojej kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bieleły jej knykcie.
Spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem. Byłam w ósmym miesiącu ciąży z bliźniętami, a brzuch ciążył mi nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. – Magda, ja już podjęłam decyzję. Nie zamierzam się tłumaczyć. To moje życie.
– Ale sama? Bez ojca? – Jej głos był coraz cichszy. – Wiesz, jak mama na to zareaguje.
Westchnęłam ciężko. Mama już od miesięcy nie rozmawiała ze mną normalnie. Odkąd dowiedziała się, że zdecydowałam się na in vitro i nie zamierzam podawać nazwiska ojca, traktowała mnie jak kogoś obcego. Ojciec z kolei milczał, jakby mnie nie było.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwe kłopoty dopiero nadejdą.
Poród był szybki i bolesny. Gdy położna podała mi najpierw syna, potem córkę, łzy same popłynęły mi po policzkach. Nazwałam ich Janek i Zosia – imiona proste, polskie, takie jak chciałam. Przez pierwsze dni czułam się jak w bańce szczęścia. Magda pomagała mi przy dzieciach, a nawet mama pojawiła się na chwilę w szpitalu – choć jej spojrzenie było chłodne.
Pierwsze tygodnie w domu były trudne, ale dawałam radę. Pewnej nocy obudził mnie płacz Zosi. Wstałam z łóżka i ruszyłam do pokoju dzieci. W półmroku zobaczyłam cień przy oknie. Zamarłam. Przez sekundę byłam pewna, że ktoś stoi przy łóżeczku Janka.
– Kto tam?! – krzyknęłam drżącym głosem.
Cień zniknął. Wbiegłam do pokoju, zapaliłam światło – nikogo nie było. Okno zamknięte, drzwi też. Serce waliło mi jak oszalałe.
Następnego dnia opowiedziałam o tym Magdzie.
– Może byłaś zmęczona? – próbowała mnie uspokoić. – Przecież nie spałaś od kilku nocy.
Ale ja wiedziałam, że to nie był sen. Od tamtej pory zaczęły się dziać dziwne rzeczy: znajdowałam przesunięte zabawki, otwarte drzwi do piwnicy, choć byłam pewna, że je zamykałam. Czułam czyjś wzrok na plecach.
Pewnego wieczoru zadzwoniła mama.
– Musimy porozmawiać – powiedziała bez ogródek. – Przyjedź jutro sama.
Nie spałam całą noc. Rano zostawiłam dzieci pod opieką Magdy i pojechałam do rodzinnego domu na Pradze.
Mama siedziała przy stole z filiżanką kawy. Na jej twarzy malował się smutek i coś jeszcze – strach?
– Powiedz mi prawdę – zaczęła cicho. – Kto jest ojcem dzieci?
Zacisnęłam usta.
– Mamo, to nie ma znaczenia…
– Ma! – przerwała mi gwałtownie. – Boję się o was wszystkich.
Zamilkła na chwilę, po czym wyciągnęła z szuflady stare zdjęcie. Przedstawiało młodego mężczyznę o ciemnych oczach i ostrych rysach twarzy.
– To twój wujek Marek – powiedziała cicho. – Zaginął trzydzieści lat temu. Był… inny. Zawsze miał w sobie coś mrocznego. Po jego zniknięciu zaczęły się dziać dziwne rzeczy w naszej rodzinie: choroby, wypadki…
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Myślisz, że to on…? Że wrócił?
Mama pokiwała głową.
– Czasem czuję jego obecność w tym domu. A teraz ty widzisz cienie… Może to on wrócił po coś…
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez kolejne dni bałam się zasypiać. Dzieci płakały częściej niż zwykle, a ja coraz częściej widziałam kątem oka ten sam cień przy oknie lub drzwiach.
Pewnej nocy usłyszałam wyraźny szept:
– Oddaj mi to, co moje…
Zamarłam z przerażenia. Wzięłam dzieci na ręce i zadzwoniłam do Magdy.
– Musisz tu przyjechać! – krzyczałam przez telefon.
Przyjechała natychmiast. Razem siedziałyśmy w kuchni do rana, nasłuchując każdego dźwięku.
Nazajutrz postanowiłyśmy pojechać do babci na wieś pod Pułtuskiem. Babcia była ostatnią osobą, która pamiętała Marka żywego.
– On zawsze był inny – powiedziała babcia, patrząc przez okno na pola spowite mgłą. – Mówił, że rodzina go więzi… Że kiedyś wróci po swoje…
Zadrżałam.
– Ale co to znaczy?
Babcia pokręciła głową.
– Nie wiem dziecko… Ale uważaj na siebie i dzieci.
Wróciłyśmy do Warszawy jeszcze bardziej przestraszone niż wcześniej. Przez kolejne tygodnie cień pojawiał się coraz częściej: raz widziałam go w odbiciu lustra, innym razem słyszałam kroki na schodach nocą.
W końcu postanowiłam działać. Poszłam do księdza w naszej parafii.
– Proszę księdza… Ja już nie wiem co robić…
Ksiądz spojrzał na mnie poważnie.
– Czasem przeszłość wraca do nas w najmniej oczekiwanym momencie. Może powinna pani porozmawiać z rodziną i spróbować wybaczyć?
Wróciłam do domu z poczuciem bezsilności. Ale tej nocy wydarzyło się coś przełomowego.
Obudził mnie płacz Janka. Gdy weszłam do pokoju dzieci, zobaczyłam cień stojący przy łóżeczku Zosi.
– Czego chcesz?! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Cień odwrócił się powoli i wtedy zobaczyłam twarz mojego zaginionego wujka Marka – taką samą jak na zdjęciu mamy.
– Chcę tylko spokoju… – wyszeptał i rozpłynął się w powietrzu.
Od tamtej pory cień już się nie pojawił. Dzieci spały spokojniej, a ja powoli odzyskiwałam równowagę. Mama zaczęła częściej do mnie dzwonić, Magda została moją największą podporą.
Ale czasem nocą zastanawiam się: czy naprawdę można uciec przed rodzinnymi sekretami? Czy przeszłość zawsze będzie wracać?
Może każda rodzina ma swoje duchy… Jak myślicie?