Garść czarnej porzeczki – historia o rodzinie, stracie i przebaczeniu
Zimny deszcz bębnił o szyby, kiedy drzwi do kuchni z hukiem się otworzyły. – Mamo, nie wytrzymam już z nim ani minuty! – krzyknęła Ola, rzucając klucze na stół. Stałam przy zlewie, obierając ziemniaki, a w dłoni ściskałam garść czarnej porzeczki, którą rano zerwałam z krzaka pod oknem. Sok barwił mi palce na fioletowo. W tej chwili poczułam, że coś się kończy.
– Co się stało? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź.
Ola spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ty naprawdę nic nie widzisz? Tata od miesięcy wraca późno, śmierdzi od niego damskimi perfumami, a ty udajesz, że wszystko jest w porządku!
Zamarłam. Przez gardło nie mogło mi przejść ani jedno słowo. Wiedziałam. Wiedziałam od dawna, ale nie miałam odwagi spojrzeć prawdzie w oczy. Zamiast tego piekłam ciasta, podlewałam kwiaty i udawałam, że nasza rodzina jest taka jak dawniej.
Ola wybiegła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z garścią porzeczek i poczuciem winy. Wtedy usłyszałam znajomy dźwięk klucza w zamku. Andrzej wrócił.
– Cześć – rzucił niedbale, zdejmując buty. – Co na obiad?
Patrzyłam na niego długo, próbując znaleźć w jego twarzy ślady tego mężczyzny, którego kiedyś kochałam. – Musimy porozmawiać – powiedziałam w końcu.
Westchnął ciężko. – Ola już ci powiedziała? – spytał bez ogródek.
– Wiedziałam wcześniej – przyznałam. – Ale nie chciałam wierzyć.
Andrzej usiadł naprzeciwko mnie przy stole. – To nie tak miało być…
– To jak miało być? – przerwałam mu ostro. – Miałeś drugą rodzinę? Kogoś lepszego ode mnie?
Milczał. Widziałam w jego oczach zmęczenie i rezygnację. – Nie wiem, co mam zrobić – wyszeptał.
– Wyjdź – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Dziś śpisz gdzie indziej.
Nie protestował. Spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa. Gdy drzwi się zamknęły, poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Ola nie wyszła ze swojego pokoju przez resztę wieczoru.
Następne tygodnie były koszmarem. Ola przestała się do mnie odzywać, obwiniając mnie za rozpad rodziny. W szkole zaczęła mieć kłopoty, wracała późno do domu, zamykała się w sobie. Moja matka dzwoniła codziennie, pytając, czy nie potrzebuję pomocy, ale nie chciałam nikogo widzieć.
Pewnego dnia Ola wróciła do domu pijana. Miała szesnaście lat. Znalazłam ją na klatce schodowej, płaczącą i brudną od błota.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam przerażona.
– Mam to gdzieś! Wszystko mam gdzieś! – wrzasnęła mi prosto w twarz.
Próbowałam ją przytulić, ale odepchnęła mnie z całej siły.
– To twoja wina! Gdybyś była inna… gdybyś potrafiła go zatrzymać…
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Przez wiele nocy płakałam po cichu do poduszki, przeklinając siebie i Andrzeja za to, co zrobiliśmy naszej córce.
Minęły miesiące. Andrzej próbował wrócić do naszego życia, przynosił kwiaty, przepraszał, błagał o drugą szansę. Ola zaczęła spotykać się z nowym chłopakiem – Patrykiem – który miał opinię łobuza i był starszy o kilka lat.
– Nie możesz jej zabronić! – krzyczał Andrzej podczas jednej z naszych kłótni.
– A ty możesz?! Przez ciebie ona jest taka pogubiona!
W końcu Ola uciekła z domu na dwa dni. Znalazła ją policja na dworcu PKP w Katowicach. Była wystraszona i głodna.
Po tym wydarzeniu zgodziła się pójść na terapię rodziną. Siedzieliśmy razem w ciasnym gabinecie psychologa, milcząc przez większość spotkania. Dopiero po kilku tygodniach Ola zaczęła mówić o tym, jak bardzo czuła się samotna i zdradzona przez nas oboje.
– Chciałam tylko mieć dom… taki jak kiedyś…
Te słowa złamały mi serce.
Z czasem nauczyliśmy się rozmawiać bez krzyku i łez. Andrzej wyprowadził się na stałe do innego miasta, a ja zaczęłam powoli odbudowywać relację z córką. Były dni lepsze i gorsze. Czasem Ola wracała do dawnych pretensji, czasem przytulała się do mnie bez słowa.
Któregoś lata pojechałyśmy razem do mojej mamy na wieś pod Opolem. Tam ogród pachniał dzieciństwem i bezpieczeństwem. Zerwałyśmy razem garść czarnej porzeczki i usiadłyśmy na ławce pod jabłonią.
– Pamiętasz, jak robiłyśmy kompoty? – zapytała cicho Ola.
– Tak…
– Chciałabym jeszcze raz poczuć się jak wtedy…
Objęłam ją mocno i po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.
Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka na tysiąc sposobów, ale czasem wystarczy drobiazg – garść czarnej porzeczki w dłoni – by przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze.
Czy można naprawdę wybaczyć? Czy da się odbudować rodzinę po zdradzie i bólu? A może czasem trzeba po prostu nauczyć się żyć na nowo? Co wy o tym myślicie?