Kocham swoje wnuki, ale nie mogę znieść, jak moja synowa je wychowuje – czy naprawdę powinnam się wtrącać?
– Antek, nie rzucaj tym samochodzikiem! – krzyknęłam, kiedy plastikowy pojazd przeleciał tuż obok mojej głowy i roztrzaskał się o ścianę. Zosia w tym czasie biegała po kanapie, śmiejąc się głośno i rozlewając sok na świeżo wypraną narzutę.
– Mamo, daj im spokój, to tylko dzieci – usłyszałam za plecami głos Magdy, mojej synowej. Stała w drzwiach kuchni z kubkiem kawy, jakby nic się nie stało.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. – Magda, ale oni nie mają żadnych granic! Przecież Antek mógł mnie uderzyć tym samochodzikiem. Zosia znowu rozlała sok. Czy naprawdę uważasz, że to normalne?
Magda westchnęła teatralnie. – Mamo Haniu, ja chcę, żeby dzieci były szczęśliwe. Nie będę ich karać za to, że są dziećmi. Ty zawsze byłaś taka surowa dla Marka i zobacz, jak wyszedł – dodała z przekąsem.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę byłam złą matką? Marek zawsze powtarzał, że dzięki dyscyplinie ma teraz porządek w życiu. Ale Magda… ona widzi to inaczej.
Wyszłam do ogrodu, żeby ochłonąć. Siedziałam na ławce i patrzyłam na kwitnące tulipany. Wspominałam czasy, kiedy Marek był mały. Zawsze miał obowiązki – wynosił śmieci, sprzątał pokój, pomagał mi w kuchni. Było ciężko, bo byłam sama po śmierci męża. Ale przetrwaliśmy. Teraz patrzę na Antka i Zosię i widzę chaos.
Kiedy wróciłam do domu, dzieci już oglądały bajki na tablecie. Magda siedziała obok nich i przeglądała telefon.
– Może pójdziemy na spacer? – zaproponowałam.
– Nie chce im się – odpowiedziała bez podnoszenia wzroku.
– Ale przecież siedzą cały dzień w domu! – nie wytrzymałam.
– Haniu, to są moje dzieci. Proszę cię, nie wtrącaj się – powiedziała stanowczo.
Zamilkłam. Przez resztę dnia czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Wieczorem zadzwoniłam do Marka.
– Synku, musimy porozmawiać o dzieciach. One są zupełnie bez kontroli! Magda pozwala im na wszystko!
Marek westchnął ciężko po drugiej stronie słuchawki.
– Mamo, wiem, że masz inne podejście. Ale Magda chce wychowywać dzieci po swojemu. Proszę cię… nie rób awantur.
– Ale one będą miały problemy w szkole! Nie będą szanować innych ludzi!
– Mamo… – Marek zawahał się. – Ja też czasem się martwię, ale… nie chcę kłótni w domu.
Odkładając słuchawkę poczułam się bezradna jak nigdy dotąd.
Następnego dnia przyszłam do nich z ciastem. Dzieci od razu rzuciły się do lodówki po lody.
– Najpierw obiad! – powiedziałam stanowczo.
– Mama pozwala nam jeść lody kiedy chcemy! – krzyknął Antek.
Magda weszła do kuchni i spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Haniu, proszę cię…
Nie wytrzymałam.
– Magda, ja cię bardzo szanuję jako matkę moich wnuków, ale czy ty naprawdę nie widzisz, że one ci wchodzą na głowę? Przecież to się źle skończy!
Magda spojrzała na mnie z gniewem.
– Może powinnaś mniej nas odwiedzać, skoro wszystko ci przeszkadza?
Poczułam łzy pod powiekami. Wyszłam bez słowa.
Przez kilka dni nie dzwoniłam ani nie pisałam. Czułam się winna i zraniona jednocześnie. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy może to świat się zmienił?
Po tygodniu zadzwonił Marek.
– Mamo… Magda jest zła. Ale dzieci pytają o ciebie. Może przyjdziesz jutro?
Zgodziłam się. Przyniosłam puzzle i książki o zwierzętach.
– Dzieciaki, może poukładamy razem puzzle? – zaproponowałam z nadzieją.
Antek spojrzał na mnie niechętnie.
– Wolimy bajki na tablecie.
Usiadłam obok nich i zaczęłam układać puzzle sama. Po chwili Zosia podeszła i zaczęła mi pomagać. Antek dołączył po kilku minutach.
Magda patrzyła na nas z kuchni. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach zobaczyłam zmęczenie… i może odrobinę wdzięczności?
Po godzinie dzieci były spokojniejsze niż zwykle. Magda usiadła obok mnie przy stole.
– Haniu… może masz rację z tymi zasadami. Ale ja czasem po prostu nie mam siły walczyć z nimi o każdą drobnostkę…
Poczułam ulgę i współczucie jednocześnie.
– Magda, ja też byłam kiedyś zmęczoną matką. Może spróbujemy razem znaleźć złoty środek?
Uśmiechnęła się blado.
Od tamtej pory próbujemy rozmawiać częściej i razem ustalać zasady dla dzieci. Nie jest łatwo – czasem znów się kłócimy, czasem płaczemy ze złości lub bezsilności. Ale wiem jedno: rodzina to nieustanna praca nad sobą i kompromisami.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być dobrą babcią i jednocześnie nie ranić matki swoich wnuków? Czy da się znaleźć równowagę między miłością a troską o przyszłość dzieci? Co wy o tym myślicie?