Między ciszą a krzykiem: Historia Magdy z blokowiska
— Znowu wrócił pijany! — krzyknęła mama, trzaskając drzwiami od kuchni. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni klucz do mieszkania, jakby to on miał mnie ochronić przed tym, co zaraz się wydarzy. Ojciec zataczał się pod ścianą, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Miałam wtedy czternaście lat i już wiedziałam, że w naszym mieszkaniu na warszawskim Bródnie nie ma miejsca na spokój.
— Magda, idź do pokoju! — syknęła mama przez zęby. — Nie patrz na to!
Ale ja patrzyłam. Patrzyłam zawsze, bo nie umiałam odwrócić wzroku. Ojciec był kiedyś moim bohaterem — opowiadał bajki, nosił na barana, śmiał się głośno. Potem coś pękło. Zaczął pić po śmierci babci, a potem już nie przestawał. Każdy dzień był jak chodzenie po cienkim lodzie.
W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Nauczyciele pytali, czy wszystko w porządku, ale nigdy nie miałam odwagi powiedzieć prawdy. Moja przyjaciółka, Anka, czasem próbowała mnie wyciągnąć na wagary albo na koncert do Progresji, ale ja zawsze wracałam do domu przed zmrokiem. Bałam się zostawić mamę samą z ojcem.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Była zima, śnieg tłumił dźwięki miasta. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła bloków naprzeciwko. Ojciec wrócił późno, mama płakała w łazience. Wtedy przyszedł do mnie do pokoju.
— Magda… — bełkotał. — Ty mnie jeszcze kochasz?
Nie odpowiedziałam. Udawałam, że śpię. Czułam jego oddech przesiąknięty wódką i strach ściskał mi gardło.
Następnego dnia w szkole nie mogłam się skupić. Wróciłam do domu wcześniej i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z głową w dłoniach.
— Musimy coś zrobić — powiedziała cicho. — Nie dam już rady.
Ale nic nie zrobiłyśmy. Bałyśmy się. Ojciec miał swoje dobre dni — wtedy przynosił kwiaty, gotował rosół i obiecywał poprawę. Wierzyłyśmy mu za każdym razem.
W liceum poznałam Pawła. Był inny niż wszyscy chłopcy z naszej klatki — czytał książki, słuchał starego rocka i miał w oczach coś łagodnego. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.
— Chcesz pójść ze mną na spacer po Starówce? — zapytał pewnego dnia.
Zgodziłam się bez wahania. To była pierwsza noc od lat, kiedy nie bałam się wracać późno do domu. Paweł był moją ucieczką od rzeczywistości.
Ale szczęście nie trwało długo. Mama zachorowała na depresję, a ojciec pił coraz więcej. Paweł próbował mnie wspierać, ale sam miał swoje problemy — jego ojciec siedział w więzieniu za długi.
— Magda, musisz myśleć o sobie — powtarzała Anka. — Nie możesz wiecznie ratować wszystkich.
Nie umiałam inaczej. Kiedy mama trafiła do szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej, zostałam sama z ojcem. To był najgorszy czas mojego życia.
— Ty jesteś winna! — wrzeszczał na mnie pewnej nocy. — Gdybyś była lepsza córką, matka by nie zwariowała!
Uciekłam wtedy do Anki i przez tydzień spałam na jej rozkładanej kanapie. Paweł dzwonił codziennie, ale nie odbierałam telefonu. Wstydziłam się wszystkiego: swojego domu, rodziny, siebie.
Po maturze postanowiłam wyjechać na studia do Krakowa. Ojciec nawet nie zapytał, gdzie jadę. Mama była już wtedy trochę lepiej — brała leki i zaczęła chodzić na terapię.
W Krakowie poczułam się wolna po raz pierwszy w życiu. Wynajęłam pokój z dwiema dziewczynami z Podkarpacia i zaczęłam żyć jak normalna studentka: imprezy na Kazimierzu, wykłady na UJ-cie, pierwsza praca w kawiarni.
Ale przeszłość wracała nocami. Śniło mi się dzieciństwo: krzyki za ścianą, tłuczone talerze, płacz mamy. Czasem budziłam się zlana potem i nie wiedziałam, gdzie jestem.
Paweł przyjechał do mnie po roku.
— Magda… ja cię kocham — powiedział pod moimi drzwiami w deszczu.
Wpuściłam go do środka i długo płakaliśmy oboje. Ale coś już pękło między nami. Byliśmy za bardzo poranieni przez własne rodziny.
Po studiach wróciłam do Warszawy tylko na chwilę — mama poprosiła mnie o pomoc przy rozwodzie z ojcem. Był wtedy już wrakiem człowieka: chudy, siwy, z trzęsącymi się rękami.
— Przepraszam cię… — wyszeptał kiedyś na klatce schodowej.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przebaczenie przyszło dopiero po latach.
Dziś mam trzydzieści dwa lata i własną rodzinę: męża Michała i córeczkę Zosię. Mieszkamy na Ursynowie w dwupokojowym mieszkaniu z widokiem na las Kabacki. Staram się być inną matką niż moja mama — rozmawiam z Zosią o wszystkim, przytulam ją codziennie przed snem.
Ale czasem łapię się na tym, że podnoszę głos bez powodu albo zamykam się w łazience i płaczę po cichu. Przeszłość nie znika tak łatwo.
Ostatnio mama zadzwoniła:
— Magda… czy ty mnie jeszcze kochasz?
— Kocham cię mamo — odpowiedziałam szczerze po raz pierwszy od dawna.
A potem długo milczałyśmy razem przez telefon.
Czasem myślę: czy można naprawdę uciec od własnej historii? Czy jesteśmy skazani na powtarzanie błędów naszych rodziców? Może siła tkwi właśnie w tym, żeby próbować każdego dnia od nowa…
A wy? Jak radzicie sobie z własną przeszłością?