Miłość na krawędzi: Jak znaleźć wsparcie dla starzejącej się mamy, gdy samemu nie ma się już sił?
— Nie wytrzymam już dłużej, mamo! — krzyknęłam, a mój głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Mama spojrzała na mnie zaskoczona, z tą swoją mieszaniną bezradności i wyrzutu, która ostatnio coraz częściej pojawiała się w jej oczach. — Przepraszam, nie chciałam… — dodałam ciszej, ale słowa już padły. W powietrzu zawisła ciężka cisza, którą przerywał tylko szum ulicy za oknem.
Mam na imię Marta. Mam czterdzieści dwa lata, dwójkę dzieci, pracę w urzędzie i matkę, która z każdym dniem coraz bardziej przypomina cień kobiety, którą kiedyś była. Kiedy tata zmarł pięć lat temu, obiecałam sobie, że nie zostawię jej samej. Wtedy wydawało się to oczywiste — przecież to moja mama, wychowała mnie, poświęciła dla mnie wszystko. Ale nikt nie przygotował mnie na to, jak bardzo opieka nad starzejącym się rodzicem potrafi zniszczyć człowieka od środka.
Na początku to były drobiazgi: mama zapominała, gdzie położyła klucze, nie pamiętała, czy wzięła leki. Śmiałam się z tego, żartowałam, że starość nie radość. Ale potem zaczęły się poważniejsze rzeczy: niepoznawanie znajomych, zagubienie na ulicy, nocne wędrówki po mieszkaniu. Diagnoza: początki demencji. Lekarz mówił spokojnie, rzeczowo, jakby to była zwykła grypa. Ja słuchałam i czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
Przez pierwsze miesiące próbowałam wszystko ogarnąć sama. Rano szykowałam dzieci do szkoły, potem biegłam do pracy, po południu odbierałam mamę z dziennego domu opieki, gotowałam obiad, pomagałam w lekcjach, pilnowałam, żeby mama wzięła leki. Wieczorami padałam na łóżko, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: ile jeszcze dam radę?
Mój mąż, Tomek, starał się pomagać, ale coraz częściej widziałam w jego oczach zmęczenie i frustrację. — Marta, nie możemy tak dalej żyć. Dzieci cię prawie nie widują, ja czuję się jak powietrze. Może powinniśmy pomyśleć o domu opieki? — powiedział pewnego wieczoru. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Dom opieki? Dla mojej mamy? Przecież obiecałam…
Ale z każdym kolejnym tygodniem było coraz gorzej. Mama zaczęła mieć napady agresji, krzyczała na dzieci, czasem nie poznawała mnie. Zdarzyło się, że wyszła z domu i nie mogłam jej znaleźć przez kilka godzin. Policja, sąsiedzi, wszyscy zaangażowani w poszukiwania. Wróciła przestraszona, zmarznięta, a ja płakałam z ulgi i bezsilności.
Zaczęłam szukać wsparcia. Najpierw w rodzinie. Moja siostra, Anka, mieszka w Gdańsku. — Marta, wiesz, że nie mogę przyjechać. Praca, dzieci… Poza tym, ty zawsze byłaś tą silniejszą — usłyszałam w słuchawce. Silniejszą? Może kiedyś. Teraz czułam się jak wrak człowieka.
Potem próbowałam wśród znajomych. — Wiesz, moja ciotka była w domu opieki i bardzo sobie chwaliła. To nie jest już to samo co kiedyś — przekonywała mnie koleżanka z pracy. Ale ja wciąż miałam przed oczami obraz mamy siedzącej samotnie w obcym pokoju, patrzącej w okno i czekającej na kogoś, kto nigdy nie przyjdzie.
Zgłosiłam się do opieki społecznej. Przyszła pani Basia, sympatyczna, ale zmęczona życiem. — Może pani dostać kilka godzin pomocy tygodniowo. Ale wie pani, jak jest… Brakuje ludzi, brakuje pieniędzy. Może dom dziennego pobytu? — zaproponowała. Próbowałam, ale mama nie chciała tam chodzić. — Nie jestem jeszcze taka stara! — krzyczała. — Nie oddasz mnie do żadnego domu!
Każdego dnia czułam, jak tracę siebie. Przestałam spotykać się z przyjaciółmi, zaniedbałam męża i dzieci. W pracy byłam rozkojarzona, popełniałam błędy. Zaczęłam mieć problemy ze snem, budziłam się w nocy z lękiem, że mama znowu gdzieś wyszła. Czułam się winna — wobec mamy, wobec rodziny, wobec siebie samej.
Pewnego dnia, kiedy mama po raz kolejny nie poznała mnie i zaczęła krzyczeć, że jestem obcą kobietą, coś we mnie pękło. Zamknęłam się w łazience i płakałam tak, jak nie płakałam od śmierci taty. — Nie wytrzymam już dłużej. Gdzie oddać moją starzejącą się matkę? — powtarzałam w myślach. — Nie wiem, ile jeszcze zniosę.
Wstydziłam się tych myśli. Przecież to moja mama. Ale czy naprawdę muszę poświęcić całe swoje życie? Czy mam prawo myśleć o sobie, o swoich dzieciach, o mężu? Czy jestem złą córką, jeśli chcę oddać mamę do domu opieki?
Zaczęłam czytać fora internetowe, szukać historii ludzi w podobnej sytuacji. Okazało się, że nie jestem sama. Tysiące osób w Polsce zmaga się z tym samym problemem — brakiem wsparcia, poczuciem winy, bezsilnością. Niektórzy pisali o dobrych domach opieki, inni o pomocy psychologicznej, jeszcze inni o rodzinnych konfliktach, które rozdarły ich na zawsze.
W końcu zdecydowałam się porozmawiać z psychologiem. — Pani Marta, nie jest pani złą córką. Ma pani prawo do własnego życia. Opieka nad osobą chorą to ogromne obciążenie. Proszę pomyśleć o sobie i swojej rodzinie — usłyszałam. Te słowa były jak balsam na moją duszę. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że ktoś mnie rozumie.
Dziś stoję przed najtrudniejszą decyzją w życiu. Wiem, że nie dam rady sama. Wiem, że muszę znaleźć dla mamy miejsce, gdzie będzie bezpieczna i zaopiekowana. Ale wciąż boję się osądu — rodziny, sąsiadów, samej siebie.
Czy to egoizm, czy troska? Czy można kochać i jednocześnie nie dać już rady? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak rozdarty? Może nie jestem sama w tym wszystkim…