Mój mąż odszedł, gdy dowiedzieliśmy się, że nasze bliźniaki mają autyzm. Zostałam sama i musiałam walczyć o wszystko.

– Nie dam rady, Anka! Po prostu nie dam rady! – krzyknął Michał, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w kuchennym oknie. Stałam tam z dwiema filiżankami herbaty, które już dawno wystygły. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jego słowa.

To był dzień, w którym lekarz powiedział nam, że nasze bliźniaki – Kuba i Lena – mają autyzm. Michał nie potrafił tego przyjąć. Ja też nie. Ale on miał wybór: mógł uciec. Ja zostałam.

Pamiętam, jak siedziałam na podłodze w pokoju dziecięcym, patrząc na ich małe rączki układające te same klocki w nieskończoność. Lena kołysała się w rytmie własnego świata, a Kuba powtarzał pod nosem te same słowa: „auto, auto, auto”. Wtedy poczułam strach tak wielki, że aż ścisnęło mnie w gardle. Jak mam być matką dla dwojga dzieci z autyzmem? Jak mam być matką sama?

Moja mama zadzwoniła tego wieczoru. „Anka, musisz być silna dla nich. Michał… on zawsze był słaby.”

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się rozbita na milion kawałków. Michał wyprowadził się do swojej matki i przestał odbierać telefony. Zostawił mi tylko SMS: „Nie umiem tego udźwignąć. Przepraszam.”

W pracy zaczęłam brać urlopy na żądanie jeden po drugim. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem: „Anka, rozumiem twoją sytuację, ale firma też musi funkcjonować.”

Nie miałam już siły tłumaczyć się komukolwiek. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o piątej rano, Lena budziła się z płaczem, Kuba nie chciał jeść śniadania. Potem walka o to, by ubrać ich do przedszkola integracyjnego – Lena nie znosiła dotyku ubrań, Kuba wpadał w histerię na widok nowych butów.

W przedszkolu patrzyli na mnie jak na wyrodną matkę. „Może powinna pani bardziej nad nimi pracować?” – rzuciła kiedyś jedna z nauczycielek. Chciałam wtedy krzyczeć: „Pracuję nad nimi! Pracuję nad sobą! Pracuję nad wszystkim!”

Wieczorami płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Czułam się niewidzialna dla świata i dla siebie samej. Moja siostra Agata przyjeżdżała czasem z zakupami i mówiła: „Musisz się trzymać dla nich.” Ale jak się trzymać, kiedy wszystko się wali?

Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole – mama, tata, Agata z mężem i dziećmi – a ja z dwójką dzieci, które nie chciały jeść barszczu ani dotknąć pierogów. Mama próbowała zagadywać: „Może spróbują chociaż kompotu?” Lena zaczęła krzyczeć na cały dom, Kuba schował się pod stół.

Po świętach zadzwonił Michał. „Może bym ich zabrał na weekend?”
– Nie znasz ich już – odpowiedziałam cicho.
– To moje dzieci!
– Gdzie byłeś przez ostatnie miesiące?
Rozłączył się bez słowa.

Z czasem nauczyłam się rozpoznawać ich potrzeby. Lena uspokajała się przy muzyce klasycznej, Kuba lubił długie spacery po parku. Zaczęłam czytać wszystko o autyzmie – fora internetowe, książki, blogi innych matek. Poznałam Martę na grupie wsparcia – jej syn też miał autyzm.

Spotkałyśmy się w kawiarni.
– Mój mąż też uciekł – powiedziała Marta.
– Dlaczego oni to robią?
– Bo my jesteśmy silniejsze niż myślimy.

To zdanie zostało ze mną na długo.

Pewnego dnia Lena powiedziała do mnie: „Mama”. Po raz pierwszy. Miała wtedy cztery lata. Płakałam ze szczęścia przez pół nocy.

Kuba zaczął rysować samochody – setki samochodów na każdej kartce papieru. Pokazywał mi je z dumą.

Zaczęłam wierzyć, że dam radę. Że nawet jeśli Michał już nigdy nie wróci, ja będę dla nich wszystkim.

Czasem spotykam go na ulicy – idzie szybko, patrzy w ziemię. Nie wiem, czy żałuje.

Dziś wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam. Ale czy każda matka musi być bohaterką? Czy naprawdę musimy walczyć same? Co byście zrobili na moim miejscu?