Moja córka zniszczyła moją przyjaźń: Jak straciłam swoją najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa na zawsze
– Mamo, nie rozumiesz! – krzyczała Emilia, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Siedziałam na kanapie, ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, który miał być symbolem domowego ciepła, a stał się niemym świadkiem naszej kłótni. To był ten dzień, kiedy wszystko się rozpadło.
Zawsze myślałam, że życie jest przewidywalne, jeśli tylko wystarczająco się starasz. Miałam najlepszą przyjaciółkę od podstawówki – Martę. Razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, rozczarowania, śluby i narodziny dzieci. Kiedy urodziła się Emilia, Marta była pierwszą osobą, która przyszła do szpitala z ogromnym bukietem róż. Trzymała moją córkę na rękach i płakała ze wzruszenia. Przysięgałyśmy sobie wtedy, że nasze dzieci też będą się przyjaźnić.
Emilia dorastała otoczona miłością i troską. Robiliśmy wszystko, by niczego jej nie brakowało. Zawsze była ambitna – już w liceum marzyła o studiach za granicą, podróżach i wielkiej karierze. Marta miała syna, Michała, który był zupełnie inny: spokojny, zamknięty w sobie, ale bardzo inteligentny. Zawsze żartowałyśmy, że kiedyś zostaniemy rodziną przez nasze dzieci.
Czas płynął nieubłaganie. Emilia skończyła liceum z wyróżnieniem i dostała się na wymarzone studia w Warszawie. Michał wybrał politechnikę w Krakowie. Kontakt między nimi był sporadyczny – ot, czasem wymienili kilka wiadomości na Messengerze. Ja z Martą widywałyśmy się rzadziej, ale zawsze mogłam na nią liczyć.
Wszystko zmieniło się pewnego lata, kiedy Emilia wróciła do domu na wakacje. Była inna – bardziej zamknięta w sobie, drażliwa. Zaczęłam podejrzewać, że coś się dzieje. Pewnego wieczoru usłyszałam jej cichy płacz za ścianą. Weszłam do pokoju bez pukania.
– Co się stało? – zapytałam delikatnie.
– Nic… po prostu jestem zmęczona – odpowiedziała wymijająco.
Nie naciskałam. Ale kilka dni później zadzwoniła do mnie Marta.
– Musimy porozmawiać – powiedziała poważnym tonem.
Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni przy rynku. Marta wyglądała na zmęczoną i wyraźnie zdenerwowaną.
– Twój mąż… – zaczęła niepewnie – …czy on nie zachowuje się dziwnie wobec Emilii?
Zamarłam. Nie rozumiałam, o co jej chodzi.
– O czym ty mówisz?
– Emilia napisała do Michała… że twój mąż ją kontroluje, sprawdza jej telefon, zabrania spotkań z chłopakami… Że czuje się jak w więzieniu.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przecież zawsze byliśmy troskliwymi rodzicami! Czy naprawdę mogliśmy ją tak skrzywdzić?
Po powrocie do domu próbowałam porozmawiać z Emilią. Znowu wybuchła płaczem.
– Wy nic nie rozumiecie! Chcę być wolna! Chcę żyć po swojemu!
Zaczęliśmy się kłócić niemal codziennie. Mój mąż upierał się, że to dla jej dobra. Ja próbowałam znaleźć kompromis. Emilia coraz częściej wychodziła z domu bez słowa, wracała późno albo znikała na całe noce.
Wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy nie zapomnę. Pewnej nocy zadzwonił telefon – to była Marta.
– Musisz natychmiast przyjechać do mnie – powiedziała drżącym głosem.
Pojechałam bez zastanowienia. W jej mieszkaniu siedziała Emilia – zapłakana, z walizką przy nodze.
– Nie wracam do domu – powiedziała stanowczo. – Zostaję u cioci Marty.
Marta spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Musisz pozwolić jej dorosnąć. Nie możesz jej więzić.
Poczułam się zdradzona przez wszystkich: przez córkę i przez przyjaciółkę. Próbowałam tłumaczyć Marcie, że to tylko bunt młodej dziewczyny, że potrzebuje dyscypliny i zasad. Ale ona była nieugięta.
Od tamtej nocy wszystko się zmieniło. Emilia zamieszkała u Marty na kilka miesięcy. Przestałyśmy z Martą rozmawiać – każda rozmowa kończyła się kłótnią lub oskarżeniami. Nasza wieloletnia przyjaźń rozpadła się na kawałki.
Emilia wróciła do domu dopiero po roku – dorosła, niezależna, ale już inna. Nasza relacja nigdy nie wróciła do dawnej bliskości. Marta przestała być częścią mojego życia. Czasem mijamy się na ulicy i udajemy, że się nie znamy.
Często zastanawiam się nocami: czy mogłam postąpić inaczej? Czy można kochać za bardzo? Czy warto było poświęcić przyjaźń dla własnych przekonań? Może gdybym wtedy odpuściła… wszystko potoczyłoby się inaczej? Jak myślicie – czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko?