Moja mama upadła – a ja nie wiem, co robić. Historia jednej nocy, która zmieniła wszystko.
– Mamo? Halo?! – krzyczę do telefonu, ale w odpowiedzi słyszę tylko urwany oddech i cichy jęk. Wiadomość przyszła nagle: „Upadłam. Pomóż mi.” Przez chwilę nie mogę oddychać. Jest już po dwudziestej drugiej, tramwaje jeżdżą rzadko, a ja jestem na drugim końcu Warszawy. W głowie kłębią się myśli: co jeśli to coś poważnego? Co jeśli nie zdążę?
Wybiegam z mieszkania, nawet nie zamykając drzwi na klucz. Winda się zacina, więc zbiegam po schodach. Dzwonię do brata – Michała – ale nie odbiera. On zawsze jest zajęty, zawsze ma ważniejsze sprawy. „To ty mieszkasz bliżej mamy” – powtarzał mi ostatnio podczas naszej kłótni o opiekę nad nią. Ale przecież to nie wyścig, kto szybciej zareaguje na tragedię.
Biegnę przez ciemne ulice, łapiąc pierwszy lepszy autobus. W środku tłum ludzi, a ja czuję się jak w klatce. Wpatruję się w ekran telefonu, próbując jeszcze raz zadzwonić do mamy. Odbiera po kilku sygnałach.
– Mamo! Co się stało? Gdzie jesteś?
– W kuchni… upadłam… nie mogę wstać…
– Nie ruszaj się! Już jadę!
Głos jej drży, jest słaba. Przypominam sobie jej ostatnie narzekania na ból biodra. Zawsze bagatelizowała swoje zdrowie – „To tylko starość” – mówiła z wymuszonym uśmiechem. A ja? Zawsze byłam tą „odpowiedzialną”, tą, która wszystko ogarnia. Ale czy naprawdę jestem taka silna?
Wysiadam z autobusu i biegnę przez osiedle. W klatce schodowej spotykam sąsiadkę mamy, panią Zofię.
– Coś się stało twojej mamie? Słyszałam jakieś krzyki…
– Upadła! Proszę zadzwonić po karetkę!
Wpadam do mieszkania. Mama leży na podłodze, blada jak ściana. W oczach ma łzy.
– Przepraszam… – szepcze.
– Nie przepraszaj! – klękam przy niej, próbując ją uspokoić. – Zaraz przyjedzie pomoc.
Zaczynam płakać razem z nią. Czuję się winna – że nie byłam bliżej, że nie zauważyłam wcześniej jej słabości, że pozwoliłam sobie na własne życie.
Karetka przyjeżdża po dziesięciu minutach, które wydają się wiecznością. Ratownicy są rzeczowi, pytają o leki, o choroby przewlekłe. Mama trzęsie się z zimna i strachu.
– Pojedzie pani z nami? – pyta ratownik.
– Tak… oczywiście.
W szpitalu czekamy kilka godzin na prześwietlenie. Michał w końcu oddzwania.
– Co się dzieje?
– Mama upadła. Jestem z nią w szpitalu.
– Daj znać, jak coś będzie wiadomo…
Jego głos jest chłodny. Zawsze był zdystansowany. Po śmierci taty wszystko się rozpadło – mama zamknęła się w sobie, Michał uciekł w pracę, a ja… próbowałam być dla wszystkich podporą.
Lekarz wychodzi z gabinetu.
– Złamanie biodra. Będzie potrzebna operacja.
Mama patrzy na mnie przerażonym wzrokiem.
– Nie zostawiaj mnie tu samej…
Ściskam jej dłoń.
– Nie zostawię.
Ale w środku czuję narastającą panikę: jak pogodzić opiekę nad mamą z pracą? Jak poradzić sobie z bratem, który nie chce brać odpowiedzialności? Jak nie zwariować?
Wracamy do domu po kilku dniach. Mama ledwo chodzi o kulach. Wszystko jest na mojej głowie: gotowanie, sprzątanie, podawanie leków. Michał wpada raz na tydzień z zakupami i szybko znika.
Pewnego wieczoru wybucham:
– Michał, nie dam rady sama! Musisz mi pomóc!
Wzrusza ramionami.
– Przecież robisz to najlepiej… Ja mam swoje życie.
Czuję, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.
– A ja nie mam? Myślisz, że chciałam rzucić wszystko?
Mama patrzy na nas ze łzami w oczach.
– Przestańcie się kłócić przeze mnie…
Cisza. Każde z nas zamyka się w swoim bólu.
Mijają tygodnie. Zmęczenie daje o sobie znać – zaczynam zaniedbywać pracę, przyjaciele przestają dzwonić. Czuję się samotna jak nigdy wcześniej. Czasem mam ochotę po prostu wyjść i nie wrócić.
Pewnej nocy mama budzi mnie płaczem.
– Boję się… że już nigdy nie będę samodzielna…
Przytulam ją mocno.
– Damy radę, mamo. Razem damy radę…
Ale czy naprawdę damy radę? Czy można być dobrą córką i jednocześnie nie stracić siebie? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak rozdarty między obowiązkiem a własnym życiem?