„Po co się z tą dziewczyną męczysz? Przecież to nie twoja córka!” – Historia Łucji
— Dlaczego zajmujesz się tą dziewczyną? Nawet nie jest twoją krewną! — głos teściowej rozbrzmiał w kuchni jak dzwon, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po śniadaniu, kiedy te słowa padły. W tej chwili miałam ochotę rzucić wszystko i wybiec z domu, ale zamiast tego tylko mocniej zacisnęłam dłonie na porcelanie.
Mam na imię Łucja. Mam trzydzieści siedem lat i od dwóch lat jestem żoną Pawła. To mój drugi mąż. Pierwszy, Marek, zginął tragicznie — wracał do domu z pracy, kiedy samochód wpadł w poślizg na oblodzonej szosie pod Radomiem. Zostałam wtedy sama z synem, Michałem, który miał wtedy siedem lat. Przez dwa lata żyliśmy tylko we dwoje, aż poznałam Pawła. Był czuły, troskliwy, miał za sobą podobną tragedię — jego żona zmarła na raka, zostawiając go z ośmioletnią córką, Zosią.
Kiedy zaczęliśmy się spotykać, wydawało mi się, że los daje nam drugą szansę. Paweł był ciepły, rozumiał moją stratę. Nasze dzieci polubiły się od początku — przynajmniej tak mi się wydawało. Po roku zamieszkaliśmy razem w jego domu na obrzeżach Warszawy. Wtedy zaczęły się schody.
Zosia była zamknięta w sobie. Nie chciała ze mną rozmawiać, unikała mnie wzrokiem. Kiedy próbowałam ją przytulić albo zapytać o szkołę, odpowiadała półsłówkami albo wcale. Paweł tłumaczył to żałobą po matce. Starałam się być cierpliwa. Gotowałam jej ulubione naleśniki, pomagałam w lekcjach, kupowałam drobne prezenty. Ale ona coraz bardziej zamykała się w swoim świecie.
Najgorzej było wieczorami. Siedzieliśmy przy stole — ja, Paweł, Michał i Zosia — a rozmowa toczyła się jakby obok niej. Czasem patrzyła na mnie z takim wyrzutem, że miałam ochotę zniknąć. Michał próbował ją rozbawić, ale ona tylko wzruszała ramionami.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W przedpokoju usłyszałam głosy — Zosia rozmawiała przez telefon z babcią, matką Pawła. „Nie lubię jej! Ona nie jest moją mamą! Dlaczego muszę tu mieszkać?” — usłyszałam przez uchylone drzwi. Serce mi pękło. Chciałam wejść i powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi odwagi.
Wieczorem Paweł zapytał: — Coś się stało?
— Nie wiem już, co robić — wyszeptałam. — Staram się dla niej…
— Daj jej czas — odpowiedział zmęczonym głosem.
Ale czas mijał, a nic się nie zmieniało. Zosia coraz częściej zamykała się w pokoju, przestała jeść obiady ze wszystkimi. Michał zaczął narzekać, że nie chce już mieszkać u Pawła. Czułam się rozdarta między synem a pasierbicą.
Wtedy pojawiła się teściowa. Przyjechała niby na kilka dni pomóc przy dzieciach, ale od początku patrzyła na mnie jak na intruza.
— Po co się z tą dziewczyną męczysz? Przecież to nie twoja córka! — powiedziała pewnego ranka, kiedy Zosia znów zamknęła się w pokoju.
— Bo ktoś musi ją kochać — odpowiedziałam cicho.
— Ona nigdy cię nie zaakceptuje — rzuciła z pogardą.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Paweł był coraz bardziej nieobecny — praca go pochłaniała, wracał późno i nie miał siły na rozmowy o problemach rodzinnych.
Któregoś wieczoru usiadłam na łóżku Zosi i spróbowałam jeszcze raz:
— Zosiu… wiem, że nie jestem twoją mamą i nigdy jej nie zastąpię. Ale chciałabym być dla ciebie kimś ważnym…
Spojrzała na mnie chłodno:
— Nie musisz się starać. Tata i tak cię kocha bardziej niż mnie.
Zatkało mnie. Chciałam zaprzeczyć, przytulić ją… Ale ona już odwróciła się do ściany.
Następnego dnia Michał wrócił ze szkoły smutny.
— Mamo… czy możemy wrócić do naszego starego mieszkania? Ja tu nie chcę być…
Poczułam się jak najgorsza matka świata. Próbowałam rozmawiać z Pawłem, ale on tylko wzruszył ramionami:
— Może rzeczywiście powinniśmy trochę od siebie odpocząć?
Przez kilka tygodni mieszkaliśmy u mojej siostry. Michał odżył, ja jednak czułam pustkę i żal do siebie samej. Czy naprawdę zrobiłam wszystko źle? Czy powinnam była zostawić Zosię samą z ojcem?
Po miesiącu Paweł zadzwonił:
— Zosia pyta o ciebie…
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Naprawdę?
— Tak… Powiedziała babci, że tęskni za tobą. Że nikt nie robi takich naleśników jak ty.
Wróciłam do domu pełna obaw i nadziei. Zosia podeszła do mnie niepewnie:
— Przepraszam…
Objęłam ją delikatnie.
— Ja też przepraszam…
Od tego czasu jest lepiej — choć nie idealnie. Czasem jeszcze słyszę od teściowej: „Po co ci to było?”. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To wybór, którego dokonujemy każdego dnia.
Czasem zastanawiam się: czy warto walczyć o kogoś, kto nie jest „nasz”? A może właśnie wtedy pokazujemy największą siłę? Co wy o tym myślicie?